środa, 16 grudnia 2009

Chleb pszenny wiejski

-->
Ten chleb piekłam już dwa razy. Nie wiem, z jakiej wsi on pochodzi (sądząc po anglojęzycznej nazwie to może z Anglii?), ale chyba nie z polskiej wsi, a przynajmniej nie z naszych okolic. Babcia nigdy nie piekła chleba o takim smaku, poza tym on jest dobry w zasadzie tylko na świeżo, a na wsi piekli chleby na cały tydzień. Poza tym, babcia miała dzieżę z zaczynem, mąkę żytnią (albo mieszaną) no i piec chlebowy, dlatego ten chleb nie kojarzy się ze wsią. Raczej z niedzielnym pieczywem miastowych.
Jest łatwy do wykonania, no i robota się rozkłada na 2 dni, więc można w sobotę przygotować zaczyn, a w niedzielę koło południa będzie upieczony.
Przepis wzięłam z tej strony:
Ja tradycyjnie dodaję moje uwagi:
  1. Potrzebna jest mąka chlebowa. W dobie sklepów internetowych żaden problem.
  2. Trzeba kupić naprawdę świeże drożdże, co już jest problemem (nie wiem, dlaczego w naszym pszenno-buraczanym kraju tak trudno kupić świeże, dobre drożdże; nawet w kultowym sklepie Geesu ZAWSZE są zleżane i zajeżdżają piwem. Albo mi się wszystko z piwem kojarzy)
  3. Zaczyn wyrósł w porządku, stał po prostu w kuchni na szafce, rano była go pełna miska, miał konsystencję bardzo puszystej jakby pianki.
  4. Wody oczywiście nie ważyłam, nawet nie mam takiej możliwości, po prostu wzięłam „na oko” tyle, aby się zarobiło ciasto. Kiedy dodałam ten zaczyn (naukowo zwany: prefermentem - to brzmi bardziej dumnie hehehe) to się okazało, że przy tej ilości mąki to zrobiła się LARA. Ciasto było rzadkie jak sto pięćdziesiąt, za pierwszym razem nie miałam jeszcze miksera do wyrabiania, więc misiłam ręcznie, łomatko!, to był koszmar, myślałam, że się nigdy nie przestanie kleić do moich pracujących jak tłoki rąk, biceps powiększył mi się chyba o pół centymetra! Za drugim razem tę robotę odwalił za mnie mikser.
  5. Nie wiem, na czym polega fachowe składanie ciasta, po prostu go przemieszałam 2 razy w ciągu wyrastania.
  6. Zarówno wstępne, jak i właściwe formowanie bochenka zrobiłam totalnie niefachowo, jedynie z grubsza nadałam mu kształt spłaszczonej kuli. Oczywiście nie wyrastał w koszyku wzrostowym (jeszcze mnie nie swędzi 80 zł. na jakiś koszyk z kawałkiem szmatki w środku), tylko normalnie w misce, teraz się dowiedziałam, że można na omączonej ściereczce w durszlaku, to chyba chodzi o to, żeby powietrze miało dostęp z każdej strony.
  7. Próby nacięcia bochenka spaliły na panewce, ciasto ciągnęło mi się za nożem, więc wykończeniówkę pominęłam.
  8. Piekarnik tradycyjnie naparowałam spryskiwaczem do kwiatków (pamiętam, jak w 89-tym sprzedawaliśmy te spryskiwacze w Enerdówku na MOP-ie, do dzisiaj jest to jedna z zagadek XX wieku, dlaczego Niemce kupowali je z 8-krotnym przebiciem).
  9. Oczywiście zapomniałam uchylić piekarnik w trakcie pieczenia.
  10. Chlebek wyrasta bardzo wysoki i wygląda ślicznie. Smakuje też dobrze, ale na drugi dzień robi się gliniasty. Może to moje błędy sprawiły, a może taka jego uroda. Zresztą i tak na drugi dzień zostaje już resztka. Szczególnie pyszna jest skórka. Chrrrupiąca!


poniedziałek, 14 grudnia 2009

Kasza jęczmienna z suszonymi grzybami, wigilijna



Ta kasza to jest właściwie farsz do pierogów, ale jest tak pyszna sama, że nie dziwię się, że u Babci Broni i u Babci Michasi na wigilijnym stole występowała jako samodzielne danie. Babcia mówiła, że coś z kaszy na stole we wilijo musi być. U mnie są pierogi z perłówką.
Sam sposób przygotowania kaszy opisałam już w pierogach z kaszą, które robiłyśmy z Ewą gdzieś w lecie. Ale ten farsz jest jeszcze lepszy, bo jest w nim dużo grzybów i on tak pachnie... tak pachnie...
Dzisiaj wytworzyłyśmy 170 pierogów z ta kaszą. Ale będzie używanie w święta!
Aha, jeśli mrozi się pierogi, jak ja niektóre, to farsz trzeba doprawić ostrzej niż normalnie. Nie wiem dlaczego, ale zamrażarka jakoś wyciąga pieprz i sól.
Następny w kolejce do podrobienia przed wigilią jest farsz do uszek. O, to już nie bułka z masłem, tu roboty jest od groma. A sam proces wytwarzania setek uszek to już katorga, dobrze, że Kasik i Martik lepią po kolacji ze mną. Męska część rodziny, jak sie domyślacie, leży i jęczy.
Wygląda na to, że jednak najbardziej wykończającym procesem jest jedzenie...

niedziela, 13 grudnia 2009

Kapusta wigilijna z grzybami



Mimo, iż do świąt jeszcze prawie dwa tygodnie, to przy tej ilości jedzenia, które pochłaniane jest u nas w domu, gotowanie trzeba zacząć wcześniej. Dlatego sobota była poświęcona daniu, które od dzieciństwa lubiłam najbardziej z wigilijnego stołu – kapuście z grzybami. Taką wigilijną kapustkę podaje się z ziemniaczkami, omaszczonymi zezłoconą cebulką i z grochem (a właściwie fasolą „Jaś”) w osobnej miseczce.
Przy okazji gotuję farsz do pierogów z kwaśną kapustą i grzybami, potem się odmrozi i dużo roboty odpada.
Sam proces gotowania kapuchy jest taki sam, jak przy takiej zasmażanej do obiadu (przepis jest w linku: same warzywa). Różnice są dwie: ponieważ tu dominującym aromatem są grzyby, więc nie daję ziela angielskiego, zamiast 4 - tylko 2 listki bobkowe i tylko ciut kminku. Kapusta gotuje się podlana wywarem grzybowym (trzeba je ugotować osobno, dopiero pod koniec połączyć). Daje się też mniej mąki do zasmażki.
Te grzybki, które widać na zdjęciu, to niestety, nie są prawdziwki, ale te poślednie podciecze i zajączki uzbieraliśmy sami przez całe lato i jesień (a nie był to rok obfity w grzyby). Jednak Pismo mówi: „szukajcie, a znajdziecie!” i myśmy się nie poddawali. Jeżeli nawet znajdziesz tylko 3 grzybki, ale byłeś na grzybobraniu 50 razy, to zadanie zostało wykonane :-)
Najwspanialszą przyprawą jest magia wigilijnego wieczoru. Cieszę się, bo oprócz Mamy i Taty u mnie na święta będzie Braciaszko z Kasią, Jasieńkiem i Zuzianką.