-->
Był rok 1984. Kulinarne mroki Krakowa rozjaśniały nieliczne punkty gastronomiczne, do których mnie, licealistkę bez sponsoringu, stać było na wejście: kawiarnia „U Jacka i Małgosi” (prawdziwa kawa i lody w blaszanych pucharkach przypominających popielniczki), pijalnia soków na Stradomiu (o Jezu, do tej pory pamiętam baniaki z brudnawymi, mętnymi sokami z marchewki i jabłka, pyszota!) oraz punkt z zapiekankami w podcieniach obskurnej (wtedy) kamienicy na Grodzkiej.
Przez lata bezskutecznie poszukiwałam tego smaku i równie bezskutecznie próbowałam odtworzyć go w domu. Po upływie ćwierćwiecza pogodziłam się z faktem, że to już tylko rzewne wspomnienie, coś jak chleb pieczony przez Babcię albo pomarańczowy ser z darów.
A jednak słusznie prawił poeta: „Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje”.
U pani Grabiszki, na tym blogu, znalazłam przepis, jak powrócić do tamtego dnia, kiedy z Wojtusiem odkryliśmy te zapiekanki:
Rzecz dzieje się w Krakowie, lutowym popołudniem 1984 roku. Jest niesamowicie: zabytkowo, brudno, ponuro, zaczadzono, zasiarczono, czarownie. Idziemy ulicą Grodzką, mijamy poczerniały kościół świętych Piotra i Pawła, patrzymy na okaleczone przez kwaśne deszcze figury apostołów, wdychamy mokrą, kwaśną mgłę. I nagle dobiega mych (już wtedy gastronomicznie wyczulonych) nozdrzy cudowny, charakterystyczny zapach. Tropiąc smugę jak Reksio wchodzimy w podcienia wielkiej kamienicy. Wszędzie walają się śmieci i flaszki po „Bałtyku” i "Vistuli". Po rogach podejrzane kałuże, a w nich smętnie rozmakają pety po „Popularnych” (bez filtra) i „Carmenach” (z filtrem, pewnie „panienki” z nocnej szychty tu stały). A w tym wszystkim wije się długaśna kolejka, odliczoną forsę lekko w rękach mnąc. Stajemy i my, wtedy odruch stawania w kolejce był automatyczny. Wojtuś, świeżo upieczony komunista, korzystając z niskiego wzrostu przeciska się między nogami kolejkowiczów i melduje: „Tak, to tu są te zapiekanki, a poza tym stoi tylko 121 osób, czuwaj!”.
Już po pierwszym kęsie wiemy, że przybył nam kolejny kultowy punkt na mapie szwendaczki po Krakowie.
A teraz przepis. Banalnie prosty. Dziękuję autorce bloga „Wasabi”.
SKŁADNIKI:
2 bagietki (wtedy to nie były bagietki, niestety, chyba to były solanki, zwane u nas sztanglami, ale nie miałam),
4 duże pieczarki,
10 dkg sera żółtego (wzięłam jakiś „Gouda” z przeceny, był prawie z dychę tańszy niż normalny, więc słusznie pomyślałam, że w smaku może być zbliżony do tego z czasów komuny),
sól, pieprz,
masło (nie ma już solonego, no cóż robić…).
WYKONANIE:
Bagietki przekroić, lekko wydrążyć albo uklepać miąższ. Posmarować dość szczodrze masełkiem. Surowe pieczarki zetrzeć na grubej tarce, tak samo ser. Wymieszać i tą masą napełnić bułeczki. Lekko posolić, popieprzyć. Zapiekać 10-15 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (grzanie: góra, środkowa półka). Podawać z keczupem i szczypiorkiem.
Jak pisze Grabiszka: „Sekret tkwi (…) w tym, że pieczarki nie są wcześniej podduszane. W czasie pieczenia pyszny sosik pieczarkowy miesza się z roztopionym masłem i nadaje smak bułce, ser się roztapia i jest wspaniale”.
Nic dodać, nic ująć. Mamy go! to jest ten smak!!!
I jak tam z tym zdjęciem? :) A ta potrawa wygląda po prostu zapierająco dech w piersi :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia papryki widziałem :) ładnie wygląda. I następnym razem zrobię z kuskusem tak jak TY :) Idę szukać ogórkowej i ruskich :P
OdpowiedzUsuńA to czy się nadają to ocenią głosujący :) A tak w ogóle to linkuję :P
OdpowiedzUsuńGłosującymi będziecie Wy sami i wszyscy którzy będą chcieli :) Szczegóły za tydzień :P
OdpowiedzUsuńHaha...Marzyniu, może mysmy gdzieś w tym Krakowie na siebie wpadły? A do Fafika nie zaglądałas?
OdpowiedzUsuńmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmmm!
OdpowiedzUsuńMniam, mniam, mniam
OdpowiedzUsuńO kurcze jakie pyszności a ja jak na razie jestem na chwilowym poście :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOj tak! Chrupiące, gorące i pyszne :)
OdpowiedzUsuńmniam...takie
OdpowiedzUsuńAch ten smak !!! Piękne zdjęcia :DDDD
OdpowiedzUsuńmmmmmm ależ kusisz mam okropną ochotę na taką zapiekankę :)
OdpowiedzUsuńPamiętam ten smak i tylko sobie myślę ,że wtedy nawet ketchup zupełnie inaczej smakował.Zapiekanki za to były świeże i baaardzo gorące.
OdpowiedzUsuńPrzypominam że jutro nastąpi zakończenie pierwszego etapu konkursu kulinarnego. Czekam na zdjęcie fajnej potrawy :)
OdpowiedzUsuńJak pięknie wygląda z tym szczypiorkiem :):)Zawsze mówiłam , że w prostocie najwięcej smaku :):):)
OdpowiedzUsuńIdę robić , bo żołądek się buntuje ;))))
OdpowiedzUsuńtak tylko po cichu napomnę, iż w markecie "real" można nabyć drogą kupna solone masło ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Zuza
Zuzia, dzięki!
OdpowiedzUsuńCo prawda w moim miasteczku nie ma Reala, ale gdy będę kiedyś w Krakowie, to MUSZE se kupić...
masło solone jest z president'a bodajże, ale drogie kostka 5 zł na przecenie normalnej ceny nie pamietam
OdpowiedzUsuńNo cóż, tyle nie dam, ale dzięki za info! wtedy masło solone było z "darów" z Zachodu, rozdawanych w Domach Parafialnych.
UsuńLegendarne zapieksy były też - i są do dziś! - na Siennej, choć sztafaż nie tak ekstremalny :) Niepowtarzalny aromat zjaranego sera, aż mi ślinka pociekła. Świetny wpis, Marzyniu, tęskno mi się zrobiło, chyba pójdę dziś na Sienną!
OdpowiedzUsuńTak, tak, wszystko można odtworzyć, ale nie można już mieć 17 lat... Dobrze, że mamy takie wspomnienia :-)
UsuńWczoraj narobiłaś mi takiego apetytu swoim przepisem że nie powstrzymałem się :) i zrobiłem dwa rodzaje to znaczy jeden według Twojego przepisu i drugi przetwarzając pieczarki tz. na maśle obsmażyłem 1 cebulkę drobno pokrojoną doprawiłem solą pieprzem. Żona i dzieciaki zajadali się że oj oj :) lecz werdykt komisji rodzinnej był taki że lepiej smakowały dzieciom i żonie z pieczarkami przetworzonymi czyli na masełku drobno pokrojona cebulka pieczarki w talarki doprawione pieprzem i cebulą reszta jak z przepisu PYCHA Mniam mniam :) :) :) dzięki Twój przepis wszedł właśnie do kuchni mojej rodziny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWczoraj narobiłaś mi takiego apetytu swoim przepisem że nie powstrzymałem się :) i zrobiłem dwa rodzaje to znaczy jeden według Twojego przepisu i drugi przetwarzając pieczarki tz. na maśle obsmażyłem 1 cebulkę drobno pokrojoną doprawiłem solą pieprzem. Żona i dzieciaki zajadali się że oj oj :) lecz werdykt komisji rodzinnej był taki że lepiej smakowały dzieciom i żonie z pieczarkami przetworzonymi czyli na masełku drobno pokrojona cebulka pieczarki w talarki doprawione pieprzem i cebulą reszta jak z przepisu PYCHA Mniam mniam :) :) :) dzięki Twój przepis wszedł właśnie do kuchni mojej rodziny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miły wpis :-)Co do pieczarek to wiem, że są dwa obozy, ale nie zwalczające się wzajemnie, lecz smacznie dopełniające!
OdpowiedzUsuńMarzyniu, no to pewnie zaliczyłabyś mnie do obozu p. Piotra S. :D Przesmażam pieczarki i nie dam się przekonać, o NIE!!!
OdpowiedzUsuńNAJLEPSZE, absolutnie kultowe zapiekanki byly (nie wiem , czy nadal sa) w Rzeszowie, w pawilonach przy Starej Hali (wlasciwie jest to chyba raczej przy Placu Wolnosci, ale wszyscy tak mowili - przy Starej Hali). Ostatni raz jak tam bylam dobre z dziesiec lat temu, MIELI AWARIE PRADU I NIE ZJADLAM ZAPIEKANKI, wyobrazacie to sobie?? A lecialam przez pol swiata!! Mysle, ze wzor tej zapiekanki, tak samo jak wzor pieroga z miesem Babci Broni jest umieszczony w Sevres .. Ale dosc czesto sama robie te zapiekaneczki, obowiazkowo ze szczypiorkiem na wierzchu! Wersja z pikantnym ajvarem (kupny gotowy ze sloika) na bulce pod przysmazonymi wczesniej pieczarkami zrobila furore wsrod gosci na podwieczorku po uprzednim obiedzie!
OdpowiedzUsuńdee
Kochana Dee! Jak miło znowu cię czytać :-) A zapiekanki koło Starej Hali rzeczywiście były pyszne!
Usuń