środa, 12 maja 2010

Pizzette, czyli jak wrobić Mamcię


W sobotę na obiad była zupa pomidorowa i udka, jak Bóg przykazał, z ziemniaczkami i surówką. W niedzielę miał być riplej, bo na każdego wychodziło po dwie łapy i chyba ze 2 litry zupy. Okazało się jednak, że zdradziecka hurma i czereda zeżarła udka już w sobotę! I w niedzielę po południu zaczyna się marudzenie:
- Mamo, co jest na obiad?
- Zupa!
- A drugie?!
- Mieliście drugie! Wczoraj trzeba było myśleć! Ja MAM udko!
- Aaaa - załkał Martik - bo to były takie udka z liliputka...
No fakt, były małe, kobita w sklepie powiedziała, że to z młodych kurczaków, od razu przypomniały mi się opiewane przez Mamę młode kogutki i kupiłam. Dlatego dorobiłam im zupę, chociaż przeważnie nie gotuję dwudaniowych obiadów.
Jurand zobaczył moją minę i od razu wsiadł na tego konika (kurczaka):
- Tak, mamusiu, to były takie lylyputy, czy człowiek może się tym najeść?
Po czym, patrząc na mnie oczętami najwierniejszego psiny na Pogórzu, poleciał "Misiem":
- Stworzenie czuje, że chcesz go orżnąć...
I czyż mogłam im nie zrobić czegoś pysznego?
Niewiele było w lodówce, ale kartonik z pomidorami był, sardynki były, oliwki mam prawie zawsze (przepadam za nimi). 
Martik zasarkał, że szkoda że nie ma szynki, ale te sardynki okazały się pyszne. Aby łatwiej było przełożyć cienkie ciasto na kamień, zrobiłam takie mini-pizze, one się chyba nazywają z włoska pizzette. Wchodziło po 3-4 naraz, co mniejszych nawet nie wałkowałam, tylko rozklapciałam placuszki ciasta w rękach. 
Przepis na ciasto jest tutaj. 
I pochwała kamienia też. 
Dobrze, że udało mi się oderwać ich od tych piccetek do zdjęcia. Na zdjęciu nr 2 widać chapnięcie Jerzyka.

niedziela, 9 maja 2010

Surówka z czerwonej kapusty



Przepis przeredagowany na stanowcze żądanie Martika, pod groźbą niezaglądania już na matczynego bloga NIGDY.
Jest to przepis mojej Mamy i doktora Russaka (tego Sarmaty - kucharza ze „Smaków polskich”), który  zalecał obgotowanie na malusieńkim ogieńku kapusty przez 6 (słownie: sześć) minut. 
I to jest jej tajemnica, bo nie zapisawszy sobie, jak robiła ją Rodzicielka, regularnie rozgotowywałam tę kapuchę i myślałam, że może lepiej będzie ją dwukrotnie zblanszować. Nie było lepiej. Co prawda w wielu przepisach ludzie robią ją ganc na surowo, ale ja to sprawdziłam: dla nas jest zbyt twarda i dłuuugo leży w żołądku. A jeżeli jeszcze jest tam w towarzystwie odsmażanych ziemniaczków i kotleta, to parę godzin się zastanawiają, czy iść dalej, czy może jednak wrócić górą.
SKŁADNIKI:
mała główka czerwonej kapusty,
1 duża cebula,
1 jabłko winne,
sok z połowy cytryny lub ocet jabłkowy (2-3 łyżki),
łyżeczka cukru,
majonez pół na pół ze śmietaną i łyżeczką musztardy (saperskiej ma się rozumieć),
sól i pieprz do smaku.
WYKONANIE:
Kapustę cienko poszatkować. Wrzucić na osolony jak na pierogi wrzątek i gotować na małym ogniu równo 6 minut. Kapucha zrobi się niebieska. Wylać na durszlak i taką gorącą, odcedzoną wyłożyć na pokrojoną w drobną kosteczkę cebulkę. Kiedy wystygnie polać sokiem z cytryny, dobrze przemieszać (ręką najlepiej) i patrzeć, jak wraca czerwony kolorek. Jabłko obrać, zetrzeć na grubej tarce, wymieszać z kapustą i cebulą. Ewentualnie dosolić i dokwasić, leciutko pocukrować,
polać śmietaną rozrobioną z majonezem i musztardą, wymięszać do połączenia z sosem😀

P.S. Martik mówi, że wywar z czerwonej kapusty może robić w laboratorium za wskaźnik kwasowości, jak papierek lakmusowy czy fenolocośtam. No proszę...