Przedwiośnie jest moją ulubioną porą (przedporą?!) roku. Szwendając się po okolicy z koszykiem (zawsze z nim chodzę, ignorując komenty tubylców o głupocie wciąż nieznaturalizowanych miastowych, chodzących na grzyby w zimie😂) często coś sobie do tego koszyczka uszczknę. U nas na Podgórzu jeszcze mało jest jadalnej zieleniny, ale wypatrzyłam: nieliczne stokrotki, jakieś pojedyncze pierwiosnki u sąsiadki, ziarnopłon, malutki szczaw, jasnotę purpurową, rzeżuchę łąkową, krwawnik, bejbi szczawik zajęczy i - o dziwo! - całkiem niezłą pietruszkę naciową u cioci. Zanęciwszy się u Gosi Kalemby na omlet stokrotkowy (klik!), czyhałam głównie na te stokrotki, jednak ich listki były tak maleńkie, że dołożyłam wszystkie zielska, które już wylazły. I jeszcze trochę sera żółtego, żeby Małżon nie narzekał, że straszne jałowisko😉.
Omlet jest typu biszkoptowego, bo takie smakują nam najbardziej. Na osoboporcję trzeba wziąć 2-3 jajka. Białka ubijam mikserem na pianę i potem dodaję żółtka, łyżeczkę śmietany, łyżkę mąki i szczyptę soli. Smażę na maśle z olejem. Kiedy spód jest rumiany, ale wierzch jeszcze "żywy", posypuję dodatkami i chwilkę dopiekam pod grillem w piekarniku (na środkowej półce).
Jak widać - kwiatuszki nie były zapiekane, jeno wetknięte w gotowy omlet, coby oczarować MO** i skłonić go do wdzięcznościowych karesów💖.
** MO - Małżonek Osobisty.
Piękny, wiosenny omlet Ci wyszedł. Te stokrotki bardzo dekoracyjne! I my też lubimy takie omlety, niby z niczego, ale jednak coś pysznego!
OdpowiedzUsuń