poniedziałek, 17 marca 2025

Ciasto drożdżowe Dziadzia Romusia

 

Przepis pochodzi sprzed lat, z bloga pani Aleksandry Rybińskiej "Przepisy Aleksandry" (klik!). 
Kiedy zobaczyłam zdjęcie Dziadzia Romusia (chociaż moi dziadkowie nie mieli na imię "Roman", jeno Zbigniew i Stanisław), to już wiedziałam, że MUSZĘ upiec to ciasto, chociażby dlatego, by uczcić pamięć tak kochanego przez wnuczki człowieka. Widok Dziadzia, niosącego placek dla swojej rodziny, wzruszył mnie i zainspirował. Poza tym, jako człowiek dorastający za komuny, pamiętałam smak drożdżowych ciast Babci (patrz: bułka brytfon), często pieczonych w cienkich latach 80.tych na margarynie. 
Piekłam ciasto tak, jak Dziadziu Romuś. Jedynym odstępstwem było dodanie do margaryny (Bielskiej) 1/4 kostki masła, zamiast analogicznej ilości tłuszczu roślinnego, dla maślanego posmaku. No i zamiast wiśni z kompotu (bo nie miałam) dałam marmoladę z naszego Gieesu, wciąż taką samą, jak za dawnych lat. 
Ciasto przerosło moje oczekiwania. Było tak wysokie i puszyste, że przeniosłam się do lat dzieciństwa, i poczułam się znowu jak mała Marzynia, z pajdą babcinowego ciasta w dłoni😚


 

wtorek, 11 marca 2025

Omlet przedwiosenny

 

Przedwiośnie jest moją ulubioną porą (przedporą?!) roku. Szwendając się po okolicy z koszykiem (zawsze z nim chodzę, ignorując komenty tubylców o głupocie wciąż nieznaturalizowanych miastowych, chodzących na grzyby w zimie😂) często coś sobie do tego koszyczka uszczknę. U nas na Podgórzu jeszcze mało jest jadalnej zieleniny, ale wypatrzyłam: nieliczne stokrotki, jakieś pojedyncze pierwiosnki u sąsiadki, ziarnopłon, malutki szczaw, jasnotę purpurową, rzeżuchę łąkową, krwawnik, bejbi szczawik zajęczy i - o dziwo! - całkiem niezłą pietruszkę naciową u cioci. Zanęciwszy się u Gosi Kalemby na omlet stokrotkowy (klik!), czyhałam głównie na te stokrotki, jednak ich listki były tak maleńkie, że dołożyłam wszystkie  zielska, które już wylazły. I jeszcze trochę sera żółtego, żeby Małżon nie narzekał, że straszne jałowisko😉.
Omlet jest typu biszkoptowego, bo takie smakują nam najbardziej. Na osoboporcję trzeba wziąć 2-3 jajka. Białka ubijam mikserem na pianę i potem dodaję żółtka, łyżeczkę śmietany, łyżkę mąki i szczyptę soli. Smażę na maśle z olejem. Kiedy spód jest rumiany, ale wierzch jeszcze "żywy", posypuję dodatkami i chwilkę dopiekam pod grillem w piekarniku (na środkowej półce). 
Jak widać - kwiatuszki nie były zapiekane, jeno wetknięte w gotowy omlet, coby oczarować MO** i skłonić go do wdzięcznościowych karesów💖.
** MO - Małżonek Osobisty.

środa, 19 lutego 2025

"Szarlotka pod chmurką" czyli "Zwał piany i śmietany"😆

Na emerytkę, prowadzącą zimą gnuśne życie na wsi, też przychodzą takowe termina, iż musi wystąpić z pełną pompą i popisać się jakimś wybornym, a NOWYM ciastem. Szybka akcja wywiadowcza ujawniła, iż szacowny Gość najbardziej lubi szarlotki, więc Marzynia zrobiła krytyczny przegląd zasobów w starym zeszycie z przepisami. A tam zakładki: 
- ulubione dietetyczne Małżonka,
- gnyce szybkie, 
- gnyce dla Dzieciaków, 
- Mama „Kurs Gotowania Praktyczna Pani” (z sześćdziesiątego ósmego), 
- Babcia Bronia (bez kursu, za to sprzed wojny chyba), 
- Wielkanoc, Boże Narodzenie.

U blogowych koleżanek (np. tutaj i tutaj) najbardziej smakowicie wyglądały szarlotki z bezowymi piankami, ale że gdzieś w sieci podziwiałam niedawno ciasto nie tylko z bezą, ale jeszcze z bitą śmietaną, więc postanowiłam się wysadzić na takie cudo. Niestety, nie zapisałam przepisu, ale żem umna i z zadęciem na kreatywność, więc wypichciłam jabłecznik, który – mam nadzieję - oszołomił biesiadników nie tylko ilością kalorii, ale i smakiem.

SKŁADNIKI:
- wypróbowane ciasto kruche, takie, w którym „zmieści się” 5 żółtek (bo bezę zrobiłam z 5 białek, żeby było na bogato),

- co najmniej 1,5 kg jabłek (szara reneta), ewentualnie nieco dosłodzonych, gdy bardzo kwaśne,

- 660 ml śmietanki 30% (bo małżonek kupił 2 kubki po 330 ml) + ekstrakt z wanilii + cztery łyżki cukru pudru (można pewnie i więcej, ale beza jest bardzo słodka)+1,5 łyżki żelatyny rozpuszczonej w paru łyżkach gorącej wody,

- białka z jaj, do których idzie po 50 gram cukru na każde białko (w rozmiarze L, czyli standardowe jajo marzyninych kur) oraz łyżka octu, łyżka mąki ziemniaczanej i szczypta soli.

WYKONANIE:
Najpierw trzeba zrobić bezę i piec ją w 110-120 stopniach przez godzinę (jeszcze będzie nieco „żywa”, ale potem dosuszymy w gorącym piekarniku po upieczeniu kruchego spodu). 
Zrobić ciasto i podzielić je na 2 części. W jedną część wrobić kakao, a drugą wylepić blaszkę, wstawić do lodówki. 
Jabłka zetrzeć na grubej tarce, poddusić, by odparowały, dosmaczyć cynamonem i ew. cukrem. Mimo, że było ich ok. 1,5 kg to i tak warstwa jabłek była według mnie za cienka. Przestudzone jabłka wyłożyć na spód, a na nie utoczone z ciemnego ciasta wałeczki. Piec ok. 40-45 minut w 180 stopniach. 
Kiedy ciasto stygło, dosuszałam w piekarniku bezę, rozpuściłam i wystudziłam żelatynę, a potem ubiłam śmietanę z cukrem i wanilią. Trzeba działać szybko, bo ledwo żelatyna podstygła, już zaczęła lekko gęstnieć, więc absolutnie nie można wlać jej do śmietany, lecz dodać do żelatyny kilka jej łyżek, zmiksować i dopiero dodać do reszty masy. 
Tężejącą śmietankę wyłożyć na ciasto. Na to blat bezowy i do lodówki na całą noc. 

Zalecam postawienie ultimatum domowej Hurmie i Czeredzie, że jeżeli rano odkryjemy uszczerbaną bezę i ślady dłubania palcami w bitej śmietanie, to nie zostaną dopuszczeni do zasadniczej konsumpcji😂


czwartek, 16 stycznia 2025

Gicz wołowa z rurą, czyli pochwała ekologicznej farmy Martika

 

Życie niesie zaskakujące niespodzianki. Nigdy bym się nie spodziewała, że przeżywszy wiele lat w "gospodarce niedoboru", będę miała teraz dostęp do produktów z wysokiej półki - wprost z gospodarstwa ekologicznego, produkującego mięso najprzedniejszej jakości.
Oczywiście, taka wołowina jest i u nas, ale w cenie wyzuwającej nie tylko z butów, ale i ze skarpetek, więc na stare lata pozostałoby nam tylko oglądanie celebrytów konsumujących niedbale owe frykasy, i zachwalających je dla plebsu w cenie 100 złotych za kilo (i więcej!).
Ale jeśli się Wam uda dostać gicz wołową dobrej jakości, to zachęcam do przyrządzenia jej w taki sposób, w jaki żem ja się wysadziła, ku uczczeniu urodzin Małżonka Osobistego (odłożywszy na później przepyszne propozycje z menu Pani Marysi albo Maminka Kulinarnego, którego małżonek zapoznał z racji niewydolności mego analogowego telefonu).
SKŁADNIKI:
- porcje z giczy wołowej z rurą (ta rura to kość szpikowa, niesłychanie podnosząca smakowitość mięsa),
- marynata, składająca się z wina czerwonego słoweńskiego (no dobra, byczek był "słoweński", ale przecież wino może być nawet z Pernambuko), octu roślinnego (ja akurat dałam z bzu, ale to tylko kwestia smaku), dużej łyżki miodu, sosu worcestershire, cebuli i czosnku,
- przyprawy, jakie kto chce (polecam liść laurowy, niekoniecznie świeżo uskubany z żywopłotu w Dolenskiej Dolinie😊, estragon, cząber i wędzoną paprykę),
- czosnek w ilości nienachalnej (coby nie zagłuszył przyrodzonej smakowitości mięsiwa),
- smalcu (no już nie będę Was dobijać, że ten smalec był P&B, czyli ze szczęśliwych słoweńskich prosiaków; tym bardziej, że określenie "szczęśliwe" nie dotyczy ich końca w naszych żołądkach, trochę smutek...),
- 2 duże cebule,
- sól i pieprz wg uznania (ale dopiero na etapie doduszenia).
WYKONANIE:
Plastry giczy z rurą zabejcować co najmniej 24 godziny w marynacie. 
Kiedy mięso dobrze zmieni kolor i całe przejdzie aromatem marynaty, rozgrzać na patelni (polecam stalową, już od lat nie używam teflonowych) dużo smalcu, ale do takiego stadium (trzeba sprawdzać ręką, "zawieszoną" nad patelnią), aby mięso od razu skwierczało położone na gorący tłuszcz. 
Obsmażywszy te wołowe sztuczki na rumiano, przełożyć do naczynia żaroodpornego (wyszmalcowanego szmalcem i wysłanego cebulą i plasterkami czosnku), podlać zdeglasowanym smakiem ze smażenia, posypać przyprawami i - przykrywszy pokrywą - dusić do miękkości na maksimum 150 stopniach. Ja najpierw dałam 150, a kiedy się okazało, że mięso i tak się mocno rumieni z wierzchu, skręciłam na 120 i umasowałam go do pożądanej przepyszności 😋
Zaserwowałam Małżonkowi z domowymi ogórkami kiszonymi, z kaszą gryczaną (bio) na grzybowym smaku z podcieczy, które żem całe lato i jesień zbierała ku radości całej rodziny oraz Rzeczonego, i ze szklaneczką piwa regionalnego od naszego Syna (znanego na blogu jako Jurand) :-)
No i ma się rozumieć, że bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich po długiej nieobecności💗.

środa, 25 grudnia 2024

Życzenia świąteczne 🎄

 

Najlepsze życzenia świąteczne, 

spokoju i radości, 

a w Nowym Roku zdrowia

i wszelkiej pomyślności,

składa Marzynia z rodziną




poniedziałek, 9 grudnia 2024

Tęczowa kostka czyli kolorowy chapsik dla wnuczki

 

Właściwie miał to być tęczowy, ekspresowy sernik na zimno, o pięknie układających się, grających kolorami warstwach ... Tiaaa... 
Helenka wykonała go mistrzowsko (klik!) i Marzynia też chciała olśnić rodzinę, widząc już oczami wyobraźni, jak najpierw podziwiają idealnie gładką, kuszącą kopułę, a potem wysławiają artyzm kulinarny Umiłowanej Przywódczyni😂
Niestety. Przygotowawszy 5 porcji serka labneh (sama zrobiłam!) z bitą śmietaną i galaretkami w pięciu smakach i kolorach, zorientowałam się, że nie ma mowy, by ta ilość weszła do silikonowej, fikuśnej formy. Złapałam więc największą michę plastikową i pracowicie wylewając łyżką kolejne warstwy napełniłam ją w całości, zadowolona, że będzie duuużo!
Ale miska była szurpata. 
A że Marzynia - wiadomo - ślepawa, więc sprawa się rypła dopiero na drugi dzień rano. 
W żaden sposób nie dało się odkleić massy od ścianek. Wizja wypełniania komory zlewu wrzątkiem i odtapiania sernika od ścianek miski tak mnie zniechęciła, że poszłam w rozwiązanie siłowe. Odkuwszy deser od naczynia, ze smutkiem spojrzałam na nieforemne tęczowe bołdy. Małżonek, dyszący mi w kark w oczekiwaniu na początek konsumpcji, stwierdził, że przecież nic się nie stało, bo liczy się smak. 
A smak był pyszny.
Więc dzieciom wykroiłam co lepsze porcje, a reszta została już niedbale pocięta w   kawałki, które można było wpakować na raz do paszczy.
Rozchmurzyłam się dopiero, gdy okazało się, że Matyldzia i tak jest zachwycona💖
 

niedziela, 1 grudnia 2024

Krem z pieczonej papryki i pomidorów

 

Po domowym festiwalu dań kuchni polskiej made in Babcia Bronia (Martik przyleciał ze Słowenii, więc wiadomo - pierogi, kluchy, gołąbki, barszcze) naszło nas na jakąsik odmiankę. Poza tym skamieniałe bryły pieczonej papryki i blanszowanych pomidorów zawalały zamrażarkę od września, więc i był dodatkowy asumpt do przerobienia tego dobra. 
Co ciekawe, nigdy nie robiłam kremu z papryki, a i na zakoleżankowanych blogach ostatnio nie gościł. Sama papryka (zwłaszcza tak intensywna w smaku, jak moja pieczona) byłaby za mocna w smaku, więc proporcje są pół na pół. Do tego bulion warzywny, zeszklona cebulka i czosnek oraz przyprawy, z wędzoną słodką papryką na czele.
Te farfocle na skraju to tarty ser Emilgrana (nam smakuje), a podejrzana ciecz cyrknięta na środek to przepyszny olej z pestek dyni ze słoweńskiej farmy. Do tego grzanki z chleba według przepisu Helenki z bloga "Moje walijskie pichcenie". Jego nazwa EXPRESOWY CHLEB ŁYŻKĄ MIESZANY (klik!) idealnie oddaje proces produkcji - jeszcze nie piekłam prostszego chleba! 
Dzięki Helenko za ten przepis!😗 
Co prawda mój "wyrób" nie umywa się wizualnie do oryginału. Jest bardziej plaskaty (może dlatego, że mam szeroką tę chlebową keksówkę) oraz ma z lekka psychodeliczną, zielonkowatą barwę (bom dodała wspomniane wyżej buczno olje zamiast oliwy, żeby konweniowało z zupą). Niemniej jest szybki, wcale smaczny i na drugi dzień wciąż sprężysty.
Zupa fajnie rozgrzewa, pysznie smakuje i nie zalega w żywocie godzinami, jak ów żur marzyniny, w którym łyżka stoi 😂.

piątek, 8 listopada 2024

Zakręcone brioszki

Fajne bułeczki, oryginalne. Nie mam co prawda pojęcia, dlaczego "brioszki" (jadłam brioszki, pieczone przez "prawdziwą Francuzkę", ale zarówno wygląd, jak i smak były inne). Jednak pod tą nazwą funkcjonują na wielu stronach w Sieci, więc niech będzie. Ja przepis wzięłam z bloga "Mniam... Mniam..." (klik!)
Urok bułeczek polega na ich formie - warto zaglądnąć do Izuni, aby zobaczyć, jak się je nacina i zwija. Ja - nie mając smartfona ani aparatu - nie zmuszam Małżona do dokumentowania etapów przygotowania potraw, ponieważ stanowczo upiera się, iż szczyt jego możliwości to cykanie końcowych zdjęć, podczas gdy gotowe danie stygnie, a ślina kapie😄
SKŁADNIKI:
 2 szkl mąki tortowej + 1 łyżka (dałam mąkę marzyniną),
1/3 szkl cukru + 1 łyżka,
15 g świeżych drożdży,
150 ml mleka,
75 g miękkiego masła,
1 jajko,
szczypta soli,
3 łyżki mleka w proszku.

Dodatkowo:
1 jajko do posmarowania (nie smarowałam, bo chciałam je polukrować), więc:
cukier puder i sok z cytryny do ukręcenia lukru.

 
WYKONANIE (cytaty z tekstu Izuni):
"Do miski wsypujemy suche składniki; pośrodku robimy dołek, wkruszamy drożdże, wsypujemy łyżkę cukru i mąki; zalewamy letnim mlekiem. Przykrywamy ściereczką i zostawiamy do wyrośnięcia ok. 10 minut.
Po tym czasie dodajemy roztrzepane widelcem jajko, mieszamy całość
". Dodajemy masło, które miało być bardzo miękkie, ale że mi się stopiło na kaloryferze, więc je wlałam, a wyrobienie ciasta pozostawiłam robotowi (w sensie: mikserowi planetarnemu).
Ciasto wyrastało długo, ponad 2 godziny, bo jednak drożdży było tylko 1,5 dag. Następnie należy je lekko wyrobić, uformować wałek i podzielić na 8 równych części. Każdą część wałkujemy na prostokąt pi razy oko 20x10 centymetrów i ostrym nożem nacinamy ukośnie, nie naruszając brzegu (patrz instrukcja na blogu). Potem "zwinąć wzdłuż dłuższego boku a następnie w "ślimaka". Tak zwinięte bułeczki układamy na blachę, zostawiając odstępy, bułeczki rosną. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy na około 30 minut", aż ponownie urosną.
Piekłam je w 170 stopniach około 20 minut. Jeszcze ciepłe polukrowałam.
Niestety, było ich tylko osiem, więc myślę, że warto byłoby zrobić z półtorej porcji😋
 
 

środa, 30 października 2024

Rosół na rydzach

 

W mediach społecznościowych trwa festiwal potraw z grzybami, więc skoro wszyscy mają grzyby, mam i ja! 
Jako że mieszkam o rzut beretem od lasu, więc czasami udaje mi się uprzedzić polskich nosaczy, odwracających ściółkę na drugą stronę, byle tylko wygrzebać ostatniego grzybka. Poza tym wkradłam się (domową maścią z żywokostu) w łaski sąsiada, mającego prywatny las, więc - nie musząc obawiać się, że mi strzeli solą pod ogon - zbieram tam rydze. 
Ponieważ zaznaliśmy już należytego nasycenia  rydzami smażonymi, kiszonymi i marynowanymi, więc zainspirowana bulionem borowikowym pana Maxa (klik!) zrobiłam rosół rydzowy.
Nie ma w tej zupie żadnej filozofii, ale smak jest oryginalny, a aromat niezwykły. Nawet Mama się skusiła i pochwaliła, co dla synowej jest bezcenne💏
Esencjonalny wywar rydzowy uzyskuje się poprzez wygotowanie w bulionie (warzywnym albo drobiowym, w każdym razie delikatnym w smaku) obsmażonych na maśle grzybów. Najładniejsze zostawiamy do dekoracji zupy, a z pozostałych można zrobić np. pastę do zapiekanek. Przyprawiamy pieprzem, suszonym czosnkiem, tymiankiem, odrobiną kminku i świeżym koperkiem. Do tego lane ciasto i złocisty (albo raczej: rudy) rosół gotowy!

niedziela, 13 października 2024

Elżbietańskie gumisie

 

Powróciwszy z krainy skamieniałych wędlin, zielonych brei zwanych smukałcem (smukavc), gryczanych pap z przeraźliwie kwaśną kapustą (ajdovi žganci) oraz juh (zup) z kiszonej rzepy - rozkoszuję się polską kuchnią. Gwoli sprawiedliwości dodam, że jadłam także przepyszne słoweńskie potrawy, jak słynne idrijski žlikrofi czy štrukli, nie mówiąc już o poticy czy gibanicy, ale jednak to polskie smaki mam zinternalizowane dośmiertnie 🙆.
 
Jako że mogę spać do upadłego (emerytura, niedziela, tiaaa...) wstałam koło szóstej. Wieś jeszcze spała, a mnie towarzystwa dotrzymywał ulubiony kucharz pan Rączka, który z sympatyczną zakonnicą gotował kotleciki ziemniaczane o bezbłędnej nazwie "Elżbietańskie gumisie". Takiego smaka mi narobili, dokonując entuzjastycznej degustacji na wizji, że ziemniaki przygotowane do dzisiejszego obiadu MUSIAŁY zostać przemienione w te gumisie.
Myślę, że nazwa pochodzi od gumiastego ciasta, takiego jak na kluski śląskie, i ciągnącego się nadzienia. W oryginale jest serek topiony, ale ja dałam zwykły żółty (bo taki miałam) i resztkę smażonych maślaków z wczoraj. Kotleciki (krokieciki?) wyszły pyszne, trochę inne, niż znane wszystkim placki z gotowanych ziemniaków. Różnicę robi chyba ta mąka ziemniaczana, zamiast zwykłej (proporcja 1 do 4, jak w gumiklyjzach*) i tylko 1 jajko. Smażyłam na oleju z masłem.
 
gumiklyjzy - to inaczej kluski śląskie, nazwa pochodzi z gwary Górnego Śląska. Przepis na przepyszne gumiklyjzy tutaj - klik!
 
Siostra Noemi i Rączka podali gumisie z sosem cebulowym na rumienionej cebulce, ale już by nam chyba wątroby wysiadły, więc kleksik "śmietonki" wystarczył 😋.
 
P.S.
Zobaczcie, jak wszelka źwierzyna lgnie do babki-karmicielki. Niestety, w samochodzie nie mieliśmy świeżej trawy ani siana, a bidne owce na przełęczy Vršič (1611 m n.p.m), które wyjadły już tam każde ździebełko, liczyły chyba, że zabiorą się z nami na bujne łąki naszej farmy.