Miałam wrócić w nowym roku, no to wracam.
W końcu aż do 31 grudnia będzie NOWY, niepowtarzalny rok 2012.
W końcu aż do 31 grudnia będzie NOWY, niepowtarzalny rok 2012.
Nooo dooobra, wiem.
Miałam se kupić aparata (nie kupiłam), gotować coś nowego i dobrego (gotowałam, ale obżeraliśmy się w zaciszu domowym, wybacz Rivermanie!), wyleczyć się z krętków (do tej pory nie zachorowałam, więc lekarze są bezradni wobec mojej woli życia, a nowe kleszcze już zakładają śliniaczki pod brody) i w ogóle – miało być tak pięknie.
Źle nie jest, ale na razie mam tylko zdjęcia z uczty walentynkowej, jaką Martik przygotował . Kiedy obejrzycie i przeczytacie – zrozumiecie: czas matce na kulinarną emeryturę. I tak być powinno!
Mnie w ogóle nie było w domu w tym czasie, kiedy ona to przygotowała (walentynek nie cierpię). Zresztą ja już nie mam w sobie tyle romantyzmu, nigdy nie miałam talentu do aranżowania takich przyjęć. Danie było robione na zamówienie – to cannelloni nadziewane mięsem i pieczarkami wg przepisu pani Różyczki, o stąd
Martik jednak, jako nieodrodna córka swej matki, przepis nieco zmodyfikowała (jednak nastolatki słuchają czasem porad matek)
- Makaronu nie trzeba obgotowywać, zresztą jak go potem nadziewać, kiedy gnie się jak rura łącząca? (patrz: lekcje PO w latach 80-tych i element łączący maskę Pe-Gaz z pochłaniaczem; profesor, z pasją gnący rurę w rękach na pokazie, od razu rozwiał nasze głupie skojarzenia: to się nazywa rura łącząca, barany! Od tamtego czasu wszystko, co ma taki kształt i się gnie tak nazywamy).
- Cannelloni napycha się palcami - nie pękają, i zalewa się sosem do połowy i jeszcze po wierzchu i są mięciutkie, wiem, bo jadłam.
- Zamiast łopatki dała chudą szynkę – w niedzielę miałyśmy domowe sznycle z łopatki i się zraziła: były za tłuste i z mielonymi pawięziami z mięsa, po prostu baba w sklepie zmieliła jakąś chabaninę.
- Dała 4 ząbki czosnku, moja krew! Zresztą jedli oboje, to czosnek wtedy nie przeszkadza.
- Zamiast soku pomidorowego były krojone pomidory z kartonika.
- Serem żółtym posypała dopiero pod koniec zapiekania, żeby się nie zrobił serowy skaruch.
- No i nie wrzucała reszty farszu do sosu, bo z całym szacunkiem do autorki bardzo dobrego przepisu – rurki polane sosem z resztkami farszu wyglądają mało apetycznie i budzą niepożądane skojarzenia (tak orzekli młodzi, mnie nie przeszkadza, ale Marta chciała, żeby już było cudownie, miodnie i folderowo).
Wróciłaś!!!!! :)) Jakże się cieszę :) Następczyni dogania mistrza! I jak to mówią: przez żołądek do serca ;)
OdpowiedzUsuńA ja Ci naprawdę życzę coby ten 2012 był wspaniały :)))
Pełnoletnia
PS: Ja się tez zablokowałam i na starym blogu nie piszę, a jak powstanie nowy to się dowiesz na pewno! Cmok!
No wreszcie !!!!!! Czy Ty wiesz jak mi było tęskno za Tobą kobieto ??? !!!!
OdpowiedzUsuńCannelloni mniamć ... lubię :D
:))) Cudeńko! Ach....może ten Martik zostanie jednak moją osobistą synową? Albo lepiej nie...bo już bym całkiem na tucz trafiła. Ja jestem straszliwie makaronowa!!!
OdpowiedzUsuńList od Was dostałam, jutro podpiszę cyrograf i wyślę w załączonej kopercie. Buziaki i fajnie, że piszesz (pisz więcej, co?)
No nareszcie ! ;))))) Jakże blogowanie nabrało kolorów , gdy znowu widzę tu notkę ;))) Bo to była kuchnia włoska zmodyfikowana na modłę rodzimą , czyli co mamy - wrzucamy ;))))I tak bym zjadła z apetytem ;))))
OdpowiedzUsuńHurra!!!! Marzynia wróciła :))) świetnie, że jesteś, bo jakoś tak dziwnie się tu zaglądało :))
OdpowiedzUsuńa Martik się spisała-nie powiem nonono nieźle ją nauczyłaś:)) buziaki i czekam na ciąg dalszy blogotowania:)
tak sobie siedzę teraz nocnie...wcinam chleb z dżemem i trafiłem...miałem nosa :) że tu przed chwilą zawitałem...
OdpowiedzUsuńcannelloni uwielbiam...
Cieszę się , że jesteś :):):):) Brakowało nam Ciebie bardzo ... Cannelloni ze szpinakiem mi się zamarzyło :):) Osobiście lubię eksperymenty i uważam nawet , że nic tak nie urozmaica przepisów jak kreatywni kucharze :):):)
OdpowiedzUsuńPoza przepisem który sobie zanotuję...Witam Cię z powrotem:):):)
OdpowiedzUsuńCholernie miło że piszesz wreszcie:):):)
Łał! jak romantycznie ! Moja młodsza w tym roku też gotowała dla swojego M.
OdpowiedzUsuńNareszcie! Tylko się nie wygłupiaj i nie zniknij znowu :))
OdpowiedzUsuńNiniejszym oficjalnie uznaję blogosferę za uzupełnioną :) Od siebie dodam tylko: precz z walętynkami! Noc świętojańska na piedestała!
OdpowiedzUsuń