sobota, 3 marca 2012

Martik gotuje - cannelloni dla dwojga



Miałam wrócić w nowym roku, no to wracam. 
W końcu aż do 31 grudnia będzie NOWY, niepowtarzalny rok 2012.
Nooo dooobra, wiem. 
Miałam se kupić aparata (nie kupiłam), gotować coś nowego i dobrego (gotowałam, ale obżeraliśmy się w zaciszu domowym, wybacz Rivermanie!), wyleczyć się z krętków (do tej pory nie zachorowałam, więc lekarze są bezradni wobec mojej woli życia, a nowe kleszcze już zakładają śliniaczki pod brody) i w ogóle – miało być tak pięknie.
Źle nie jest, ale na razie mam tylko zdjęcia z uczty walentynkowej, jaką Martik przygotował . Kiedy obejrzycie i przeczytacie – zrozumiecie: czas matce na kulinarną emeryturę. I tak być powinno!

Mnie w ogóle nie było w domu w tym czasie, kiedy ona to przygotowała (walentynek nie cierpię). Zresztą ja już nie mam w sobie tyle romantyzmu, nigdy nie miałam talentu do aranżowania takich przyjęć. Danie było robione na zamówienie – to cannelloni nadziewane mięsem i pieczarkami wg przepisu pani Różyczki, o stąd


Martik jednak, jako nieodrodna córka swej matki, przepis nieco zmodyfikowała (jednak nastolatki słuchają czasem porad matek)

  1. Makaronu nie trzeba obgotowywać, zresztą jak go potem nadziewać, kiedy gnie się jak rura łącząca? (patrz: lekcje PO w latach 80-tych i element łączący maskę Pe-Gaz z pochłaniaczem; profesor, z pasją gnący rurę w rękach na pokazie, od razu rozwiał nasze głupie skojarzenia: to się nazywa rura łącząca, barany! Od tamtego czasu wszystko, co ma taki kształt i się gnie tak nazywamy).
  2. Cannelloni napycha się palcami - nie pękają, i zalewa się sosem do połowy i jeszcze po wierzchu i są mięciutkie, wiem, bo jadłam.
  3. Zamiast łopatki dała chudą szynkę – w niedzielę miałyśmy domowe sznycle z łopatki i się zraziła: były za tłuste i z mielonymi pawięziami z mięsa, po prostu baba w sklepie zmieliła jakąś chabaninę.
  4. Dała 4 ząbki czosnku, moja krew! Zresztą jedli oboje, to czosnek wtedy nie przeszkadza.
  5. Zamiast soku pomidorowego były krojone pomidory z kartonika.
  6. Serem żółtym posypała dopiero pod koniec zapiekania, żeby się nie zrobił serowy skaruch.
  7. No i nie wrzucała reszty farszu do sosu, bo z całym szacunkiem do autorki bardzo dobrego przepisu – rurki polane sosem z resztkami farszu wyglądają mało apetycznie i budzą niepożądane skojarzenia (tak orzekli młodzi, mnie nie przeszkadza, ale Marta chciała, żeby już było cudownie, miodnie i folderowo).
 Na tę potrawę załapał się przypadkiem odwożący mnie z Rzeszowa znajomy, powiedział, że NIGDY nie jadł tak dobrego włoskiego dania. Mógł mieć rację...





11 komentarzy:

  1. Wróciłaś!!!!! :)) Jakże się cieszę :) Następczyni dogania mistrza! I jak to mówią: przez żołądek do serca ;)
    A ja Ci naprawdę życzę coby ten 2012 był wspaniały :)))

    Pełnoletnia

    PS: Ja się tez zablokowałam i na starym blogu nie piszę, a jak powstanie nowy to się dowiesz na pewno! Cmok!

    OdpowiedzUsuń
  2. No wreszcie !!!!!! Czy Ty wiesz jak mi było tęskno za Tobą kobieto ??? !!!!

    Cannelloni mniamć ... lubię :D

    OdpowiedzUsuń
  3. :))) Cudeńko! Ach....może ten Martik zostanie jednak moją osobistą synową? Albo lepiej nie...bo już bym całkiem na tucz trafiła. Ja jestem straszliwie makaronowa!!!
    List od Was dostałam, jutro podpiszę cyrograf i wyślę w załączonej kopercie. Buziaki i fajnie, że piszesz (pisz więcej, co?)

    OdpowiedzUsuń
  4. No nareszcie ! ;))))) Jakże blogowanie nabrało kolorów , gdy znowu widzę tu notkę ;))) Bo to była kuchnia włoska zmodyfikowana na modłę rodzimą , czyli co mamy - wrzucamy ;))))I tak bym zjadła z apetytem ;))))

    OdpowiedzUsuń
  5. Hurra!!!! Marzynia wróciła :))) świetnie, że jesteś, bo jakoś tak dziwnie się tu zaglądało :))
    a Martik się spisała-nie powiem nonono nieźle ją nauczyłaś:)) buziaki i czekam na ciąg dalszy blogotowania:)

    OdpowiedzUsuń
  6. tak sobie siedzę teraz nocnie...wcinam chleb z dżemem i trafiłem...miałem nosa :) że tu przed chwilą zawitałem...
    cannelloni uwielbiam...

    OdpowiedzUsuń
  7. Cieszę się , że jesteś :):):):) Brakowało nam Ciebie bardzo ... Cannelloni ze szpinakiem mi się zamarzyło :):) Osobiście lubię eksperymenty i uważam nawet , że nic tak nie urozmaica przepisów jak kreatywni kucharze :):):)

    OdpowiedzUsuń
  8. Poza przepisem który sobie zanotuję...Witam Cię z powrotem:):):)
    Cholernie miło że piszesz wreszcie:):):)

    OdpowiedzUsuń
  9. Łał! jak romantycznie ! Moja młodsza w tym roku też gotowała dla swojego M.

    OdpowiedzUsuń
  10. Nareszcie! Tylko się nie wygłupiaj i nie zniknij znowu :))

    OdpowiedzUsuń
  11. Niniejszym oficjalnie uznaję blogosferę za uzupełnioną :) Od siebie dodam tylko: precz z walętynkami! Noc świętojańska na piedestała!

    OdpowiedzUsuń