Na początek przeprosiny –
rzeczywiście długo mnie nie było. Gotowanie odbywało się oczywiście cały czas i
to na siedem fajerek i każdy powinien to zrozumieć, że jak się gotuje
robotnikom na budowę, to już naprawdę nie ma ochoty na opisywanie i fotografowanie
tego, co oni akurat dzisiaj wcinali (pożerali?). Zatrudnianie obcych z firmy
budowlanej ma ten plus, że nie trzeba dawać obiadu, ale jeżeli są to „swoi”, no
to mus. Na szczęście na wyżyny „otkłizin” nie trzeba się wznosić, ma być syto i
„masnie”, więc nic z tego, com serwowała Was nie powali. Niemniej ulubiony
przez robotników kapuśniak jest tak dobry i nie ma go jeszcze na blogu, że
dzisiaj kuchnia moja nie będzie wonieć barszczem, lecz KAPUŚNIAKIEM NA
WĘDZONYCH ŻEBERKACH.
Powinnam zacząć tak:
Gdy
wieprza karmnego bić będziesz, nakaż masarzowi, by dobrze żebra wywędził.
Ja żem swojego czeladnego dobrze przypilnowała
(to już drugie świniobicie u nas), więc żeberka mam i świeże, i wędzone w dymie
trześniowo – bukowym. Oczywiście kapuśniak można ugotować na dowolnym wywarze, chociaż
taki czysto jarzynowy jest lepszy do letnich kapuśniaczków z młodej kapustki.
SKŁADNIKI (na 8 porcji):
Około kilograma wędzonych żeberek,
2 woreczki (po 0,5 kg) kiszonej
kapusty (to akurat była „Sandomierska”, dobra - jasna, nieprzekwaszona),
1 duża cebula lub 2 mniejsze,
2 marchewki,
duża pietruszka,
kilka suszonych podgrzybków,
przecier pomidorowy (miałam swój,
słodziutki)
5-6 dużych ziemniaków,
duży ząbek czosnku,
ew. cukier dla balansu smakowego,
masło i olej do smażenia – albo,
jak u mnie – domowy smalczyk,
2 łyżki mąki pszennej,
liście bobkowe (2-3),
ziele angielskie (kilka kulek),
kminek (może być mielony),
ziele angielskie (kilka kulek),
kminek (może być mielony),
sól, pieprz, „Delikat” w płynie.
WYKONANIE:
Kapustę odciskamy z soku,
zachowując płyn (rewelacyjny na kaca albo – jak kitowali nam dziadkowie – na robaki
u dzieci).
Następnie trzeba ją przesiekać – co prawda chłopom na budowie jest wszystko jedno, czy chlastają się po okrytych kufajkami klatach czy nie, ale już Wujek w kościołowym obleczeniu się nie poczęstuje, bo go Ciotka zwoła, że się okalił :-D
Następnie trzeba ją przesiekać – co prawda chłopom na budowie jest wszystko jedno, czy chlastają się po okrytych kufajkami klatach czy nie, ale już Wujek w kościołowym obleczeniu się nie poczęstuje, bo go Ciotka zwoła, że się okalił :-D
Żeberka dobrze myjemy gorącą wodą,
zalewamy zimną (u mnie to było chyba ze trzy litry) i zagotowujemy, po czym
zbieramy ewentualne szumowiny.
Dodajemy liście bobkowe, ziele, kminek i grzybki i nadal gotujemy, aż grzyby oddadzą smak.
Dodajemy liście bobkowe, ziele, kminek i grzybki i nadal gotujemy, aż grzyby oddadzą smak.
Na smalczyku lub maśle z olejem
podsmażamy cebulkę na lekko złoto, wrzucamy starte na grubej tarce marchewkę i
pietruszkę, dusimy na półmiękko, podlewając wodą.
Następnie dorzucamy wszystkie składniki
do gara z żeberkami i gotujemy na małym ogniu do miękkości kapustki.
W międzyczasie gotujemy osobno
ziemniaki pokrojone w kostkę; w kwasie kapuścianym nie gotują się dobrze i nie
są takie smaczne.
Kiedy żeberka i kapusta są miękkie,
należy wyłowić żeberka i obrać mięsko od kości, dodać oczywiście z powrotem
starając się nie podjadać.
Następnie dodać odcedzone ziemniaki (raz dodałam z tą wodą, ale zupa była za słona; nie ryzykujemy, bo wkurzeni budowlańcy mogą nam zamurować niedobrą zupkę w pustaku dziurawce).
Następnie dodać odcedzone ziemniaki (raz dodałam z tą wodą, ale zupa była za słona; nie ryzykujemy, bo wkurzeni budowlańcy mogą nam zamurować niedobrą zupkę w pustaku dziurawce).
Mąkę prażymy na sucho (uwaga,
trzeba wziąć rondelek o grubym dnie) do lekkiego zbrązowienia, rozrabiamy zimną
wodą i wlewamy przez sitko do zupy – nie ma być gęsta, a tylko lekko
zaciągnięta.
Doprawiamy przecierem, czosnkiem przeciśniętym,
magą, pieprzem.
Dużo pieprzu.
Dużo pieprzu.
Kapuśniak musi się przegryźć przez
noc, a wielokrotnie odgrzewany zyskuje na smaku.
Po zeżarciu tej zupy spracowany Jurand
poważnie rozważał, czy nie zostać chociażby niewykwalifikowanym robotnikiem budowlanym.
O ile oczywiście Matka nadal będzie w kateringu.
P.S. Ta płetwa rekina przy brzegu to liść bobkowy :-D
O ile oczywiście Matka nadal będzie w kateringu.
P.S. Ta płetwa rekina przy brzegu to liść bobkowy :-D
Tęskniłam za Toba Marzyniu.
OdpowiedzUsuńA za taki kapuśniak, to gontu Ci na dach nabiję parę metrów. Albo okna wstawię CAuski!
Chyba nie ma lepszej zupy w tym okresie roku jak taki pyszny kapuśniak.Pozdrawiam Christopher
OdpowiedzUsuńMarzyniu to ja wpadam na tą zupkę:) idealna na tą porę roku:) buziaki
OdpowiedzUsuńRewelacyjna! Prawie dokladnie tak samo robie!:) I faktycznie idealna dla ciezko pracujacych:) Witaj Marzyniu wsrod blogujacych ponownie:)))))))
OdpowiedzUsuńJa też robiłam niedawno kapuśniak. Nie miałam wędzonych żeber , ale za to ze swojej kiszonej kapusty .
OdpowiedzUsuńtaki kapuśniak to jest to!!!
OdpowiedzUsuńMamarzyniu,narobiłaś mi ochoty na Twój kapuśniak.Na wędzonych żeberkach musi być pyszny-ugotuję go w środę na dwa dni z Twojego przepisu bo wygląda przepysznie,aż mi ściska żołądek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko:)
nareszcie!
OdpowiedzUsuńnikt tak nie pisze o świniobiciu i poszczególnych partiach wieprzka jak Ty! :)
ciekawostka wyobraź sobie, że kucharki na Pomorzu Zachodnim robią kapuśniak identycznie jak Ty! :)
ja tam bym chętnie popatrzyła na te wszystkie "masne" (uwielbiam to słówko u nas takiego nie ma) potrawy! :)
pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na coś nowego :)
No właśnie a Ty to sama kapustki nie kwasisz, tylko w woreczkach kupujesz? :P Zjadłbym takiego kapuśniaczku :)
OdpowiedzUsuńBrakowało mi Ciebie Marzenko i dobrze, że już jesteś, bo twoje słowa poprawiają mi humor ;-)
OdpowiedzUsuńZapisuję się na kapuśniak :-)
Jezuuu, slina mi ciecze.. Mam takowy słoik kiszonej, domowej kapuchy w lodówce... żeberka chyba tez są i też wędzone, ale na wiśniowym drzewie... A w długi weekend mam zamiar się oddać wszelakiemu kucharzeniu, bo mi tego w tygodniu brakuje! Tak, że czasami po racy kupuję kurczaka i rosół pichcimy o siódmej wieczorem :)))
OdpowiedzUsuńPowinnaś napisać książkę kucharska tym językiem cudownie się to czyta, micha się śmieje i ślina ciecze :)))
Zgłodniałem po przeczytaniu... Chyba już co swoim gościom będę serwował :) Pozdrowienia
OdpowiedzUsuń