Jesienią tamtego roku mroziłam
grzyby pierwszy raz w życiu. Wydawały mi się takie śliczne i apetyczne te małe
podgrzybki (zwane u nas zajączkami), że chciałam je schować na jakąś czarną
godzinę, gdy trzeba będzie zabłysnąć, a na nic nie ma pomysłu.
Co prawda nie
musiałam błyszczeć, ale była to ciemna godzina - cała micha mielonego mięsa czekała
na wysmażenie sznycli. Nie lubię tego robić - najpierw formowanie masy,
pitolenie się z moczeniem rąk i obtaczaniem, a potem dziuczenie nad patelnią ze
szpatułką w spryskanych gorącym tłuszczem rękach. Uruchomiłam więc piłeczkę Pomysłowego
Dobromira i postanowiłam upiec to mięso w formie pieczeni. Pokroi się w kromeczki
i tyż bedzie.
Ale rozbestwiona H&C stwierdziła, że taka pieczeń to znowuż nie takie mecyje, że sznycelki lepsiejsze, więc postanowiłam walnąć ich po kubkach smakowych sosikiem z PRAWDZIWYCH grzybów. Zbieranych w lesie Babci Broni, czyli na tzw. paryi.
Ale rozbestwiona H&C stwierdziła, że taka pieczeń to znowuż nie takie mecyje, że sznycelki lepsiejsze, więc postanowiłam walnąć ich po kubkach smakowych sosikiem z PRAWDZIWYCH grzybów. Zbieranych w lesie Babci Broni, czyli na tzw. paryi.
Jedna tylko myśl mąciła moje samozadowolenie: a co będzie,
gdy te grzybki nie nadają się już do spożycia? Wszak nie mam zamrażarki, tylko taką
w lodówce, no i nie wiedziałam, że lepiej je króciutko obsmażyć na maśle,
zanim się zamrozi. Postanowiłam jednak zaryzykować, ale najpierw sama zjeść
i poczekać, czy mnie nie sponiewiera, a dopiero potem napaść Potwory.
Sos
wyszedł przepyszny, po prostu niebo w gębie, ale to się chyba tak wydaje dlatego, że zapomnieliśmy już o smaku świeżych grzybów.
Nic im nie zaszkodziło to leżenie
w lodówce, były takie, jak prosto spod krzaka.
Jak zrobić pieczeń rzymską to
każdy chyba wie, ale dla „proformy” podaję przepis:
SKŁADNIKI:
70-80 dkg mięsa mielonego (najlepiej
mieszane wieprzowo – wołowe),
duża cebula,
2 ząbki czosnku,
sól, ulubione zioła
i przyprawy (ja dałam natkę pietruszki, lubczyk, majeranek, troszkę kminku,
pieprz i chili),
2 jajka,
kilka łyżek tartej bułki,
kilka łyżek wody lub
bulionu.
WYKONANIE:
Czosnek przecisnąć, cebulę zetrzeć na tarce, już to obadałam, że dodana na surowo lepiej
smakuje. Wszystkie składniki dobrze wyrobić, aby masa stała się kleista.
Wyłożyć
do foremki (ja miałam silikonową) i piec około 45 minut w piekarniku, na
środkowej półce, w temp. 200 stopni. Ponieważ z mięsa wypłynie na początku dużo
soku, trzeba uważać, by nie ładować do foremki kopiato, bo nam zrobi masakrę w piekarniku.
W jakieś tam wysypywanie tartą bułką też nie ma co się bawić, bo i tak
rozmięknie od soku. Gdyby „chytało z wirzchu” trzeba przykryć folią aluminiową
(błyszczącą stroną do góry).
Co do sosu grzybowego, to najpierw - bez rozmrażania - obsmażyłam dość
mocno grzyby (w nadziei, że te jakieś tam listerie czy inne bakterie, które
ewentualnie zaatakowały, się wysmażą cha, cha, cha!!!), potem dopiero podlałam
wodą i dodusiłam w towarzystwie lekko zezłoconej na maśle cebulki. Tego masła dużo :-)
Bardzo podkręca smak odrobina tymianku i czosnku suszonego. I śmietanka słodka (taka 18-tka wystarczy); gdyby nie chciała zgęstnieć można dodać ciutkę mąki.
Bardzo podkręca smak odrobina tymianku i czosnku suszonego. I śmietanka słodka (taka 18-tka wystarczy); gdyby nie chciała zgęstnieć można dodać ciutkę mąki.
Oczywiście Hurma i Czereda nie czekała, czy nie zacznę się
czasem wić w mękach, zignorowali moje ostrzeżenia i zeżarli tę pieczeń na pniu,
obficie polewając sosikiem.
Mamarzyniu jaki piękny sosik do tej pieczeni. Ja już się stęskniłam za domowym jedzeniem, ale jeszcze do 6 kwietnia jestem w Cieplicach Zdroju.
OdpowiedzUsuńPiękną masz tą serwetę, ja mam słabość do takich perełek.
Pozdrawiam:)
mmm... ależ to pysznie wygląda... aż znowu zgłodniałam!
OdpowiedzUsuńNo to walnęłaś i mnie po kubkach smakowych opisem pieczeni rzymskiej (nie wiem dlaczego w Małopolsce mówią na tę potrawę klops! ).
OdpowiedzUsuńNie znałam nazwy tych grzybów zajączki, z całego tekstu bogatego w obrazowe określenia , wiem na pewno co to jest paryja.
A naj, naj ,najważniejsze jest to, że podpowiedziałaś mi świetny pomysł na obiad, mój Małż(On) uwielbia takie mięsko, którego nie trzeba gryźć, prawdziwki i podgrzybki a nawet kurki ,są u mnie w zamrażarce w ilościach dla pułku (już Cię nie będę więcej denerwować pisząc co się mieści w zamrażarce), zrobię jutro tę pieczeń.
Pozdrawiam i pisz częściej nie tylko przepisy, bo z przyjemnością czytam o Twoich perypetiach kulinarnych.
Super taki sos musi byc Marzyniu... oj tez bym zjadla taki ze swiezutkich grzybkow! uwielbiam! :) Pieczen sama w sobie tez lubie a jeszcze z takim dodatkiem... mniam mniam :)
OdpowiedzUsuńPodgrzybki...świeże, mrożone, smażone...uwielbiam wszystkie:)
OdpowiedzUsuńJak zwykle czytam i już zaczyta się bolączka brzucha .Ze śmiechu !
OdpowiedzUsuńJak już trochę mogę ,to czytam składniki i wykonanie bardziej szczegółowo .Śmieję się dalej ,czytając ,ale uśmiecham się do wyobrażni która w kółeczku pokazuje całośc :przepyszną i bsko pachnącą
ja bardzo lubię pieczeń rzymską a z takim sosem, to marzenie :)
OdpowiedzUsuńJa bym też cię zignorowała. I pieczeń i sos grzybowy -pychotka
OdpowiedzUsuńTaką pieczeń to i ja bym wszamała... gdyby ktoś mi ją upiekł... :D
OdpowiedzUsuńTo kiedy będzie powtórka żebym mogła się załapać?? :)
Ha, w mojej zamrażarce ci grzybów jeszcze moc....więc chętnie przygotuję z ich udziałem taką pieczeń.... :))
OdpowiedzUsuńGrzybki mrożę w każdym zezonie.....o ile są... myję i pakuje do woreczków... niektórzy przed zamrożeniem je blanszują lub jak piszesz przesmażają.... Poza sezonem jak znalazł..... :))
Pyszna pieczeń z grzybkami!
OdpowiedzUsuńNarobiłaś mi smaku....ślinka leci!
Wow, ten sosik pachnie nawet u mnie :)
OdpowiedzUsuńMarzyniu! Dla grzybków z pieczenią rzucam wegetarianizm. Pędzę robić sos grzybowy (tym razem bez pieczeni).
OdpowiedzUsuń