Pierogi z płuckami to legendarna potrawa w naszej rodzinie. Hurma i Czereda znała ją tylko z moich opowiadań, albowiem NIGDY w czasach postkomunistycznych nie udało mi się kupić świeżych płucek. Raz natknęłam się na "letkie" (określenie mojej prababci, która była niedościgłą mistrzynią w ich wyrobie) w jakimś sklepie, ale były koloru sinego, więc nie odważyłam się na ich zakup. Rozumiem, że dla wielu ludzi potrawa jest nie do przełknięcia, ale dla mnie był to przysmak, na który czekało się miesiącami. Babcia Monika miała informatora w "Taniej jatce" (autentyk! tak nazywało się okienko z boku rzeźni, w którym można było za grosze kupić np. właśnie podroby) i kiedy dawał cynk, że będą wołowe letkie, to już wiedziałam, że będę z Babcią lepić pierogi z letkiem.
I pewnie smaki dzieciństwa nie powróciłyby, gdyby nie Martik w Słowenii. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że kazała sobie odłożyć płucka z byczka i z cielęcia, albowiem teściowie chcieli jak zwykle dać je psu (!), a ona też chciałaby się dowiedzieć, co to za mecyje. A ponieważ jechaliśmy w odwiedziny z kuzynką Marysią oraz Zuzianką, która też się napaliła na nie, więc postanowiłam wykorzystać fakt, że nie zabraknie Niewolniczej Siły Roboczej i obiecałam, że zrobimy.
Hyr poszedł po całych Alpach, że przyjechali z Polski i będą robić coś niezwykłego do jedzenia. W biesiadzie uczestniczyli Teściowie, stryku, drugi stryku z synem, zięć i nasza piątka.
To był wieeelki sukces! Fakt, że surowiec był pierwszoklaśny - w końcu to ekologiczna, certyfikowana farma. Umna córeczka kazał sobie także odłożyć ozory (podobno nawet masarz wywalił oczy, że TO TEŻ jemy), więc następny wyjazd znowu przeniesie mnie do krainy dzieciństwa i kultowych ozorków w szarym sosie 😋
SKŁADNIKI:
- płucka cielęce lub/i wołowe - przepraszam, ale nie potrafię podać proporcji. To była góra letkiego wielkości Triglava, którem gotowałam w pożyczonych od teściowej dwóch największych garach,
- ziele angielskie, liść bobkowy, sól i pieprz w kuleczkach do gotowania,
- przysmażona na dużej ilości masła cebulka; czosnek, majeranek i pieprz do doprawienia farszu,
- gotowane ziemniaki, potrzebne do sklejenia nadzienia (tego nie czuć w smaku, bo daje się ich niewiele, ale Babcia tak robiła, bo lepienie rozsypującej się mielonki to katorga),
- i znowu dużo rumianej cebulki do omaszczenia.
WYKONANIE:
Od razu uprzedzam - płucka gotują się strasznie długo, a powinny być mięciutkie, aby nie wyszły nam pierogi nadziane zmielonymi gumkami-recepturkami. Kiedy widelec będzie lekko wchodził w letkie, mielimy je w maszynce na średnich oczkach, wyciąwszy co grubsze "rury".
I tu okazało się, że Martik nie ma maszynki do mięsa, a teściowie mają tylko taką olbrzymią przemysłową z dziurami o fi dwuzłotówek, w której wyrabiają coś na kształt salami, kamieniejącego potem przez lata w piwnicy. Kochany Ojciec przypomniał sobie jednak, że w starym domu (data na odrzwiach: 1832) jest taka żeliwna maszynka po prababce, odgrzebał ją, wyczyścił i naostrzył noże. O dziwo, była zdumiewająco podobna do mojej maszynki po BB - widocznie na całe Austro-Węgry był jakiś jeden maszynkowy monopolista 😆
Razem z płuckami mielimy ziemniaki, wlewamy masło z cebulką i czujnie doprawiamy solą, pieprzem, czosnkiem i majerankiem. Wyrabiamy dokładnie i lepimy duże pierogi (żadne tam fiku-miku z literatkami, my jechałyśmy szklanką od piwa, a i tak zeszło chyba z dwie godziny roboty czterech kobitek). Nie odważyłam się gotować na indukcyjnej kuchence Marty (Jessu, to jakaś męka! - raz wyjąc gotuje wodę kłębem, a potem zdycha i ledwo mruga), więc zaniosłyśmy ten milion pierogów na górę, na cudowną, opalaną drzewem, ogromną angielkę Gospodyni. Teściowa, oszacowawszy wprawnym okiem ilość pierożków, od razu poleciała po rondel wielkości młyńskiego koła, w którym gotuje przetwory w słoikach. Biesiadnicy z widelcami (starsi, nie wiedzieć czemu - z łyżkami) w rękach już czekali. Maściliśmy rumianym masłem z cebulką, przegryzaliśmy sałatką z mniszka lekarskiego i popijaliśmy winem.
Ostatnie sztuki, których nie zdołaliśmy już wepchnąć w siebie (a widoczne na
zdjęciu, już nieco obeschnięte), zjadł sąsiad Silvio. Podobno zagonił się
niby przypadkiem pożyczyć osełkę czy cóś tam.
Najlepszą rekomendacją uczty niech będzie oświadczenie naszego Zięcia, że są
to najlepsze z polskich pierogów, jakie jadł 😍