Życie niesie zaskakujące niespodzianki. Nigdy bym się nie spodziewała, że przeżywszy wiele lat w "gospodarce niedoboru", będę miała teraz dostęp do produktów z wysokiej półki - wprost z gospodarstwa ekologicznego, produkującego mięso najprzedniejszej jakości.
Oczywiście, taka wołowina jest i u nas, ale w cenie wyzuwającej nie tylko z butów, ale i ze skarpetek, więc na stare lata pozostałoby nam tylko oglądanie celebrytów konsumujących niedbale owe frykasy, i zachwalających je dla plebsu w cenie 100 złotych za kilo (i więcej!).
Ale jeśli się Wam uda dostać gicz wołową dobrej jakości, to zachęcam do przyrządzenia jej w taki sposób, w jaki żem ja się wysadziła, ku uczczeniu urodzin Małżonka Osobistego (odłożywszy na później przepyszne propozycje z menu Pani Marysi albo Maminka Kulinarnego, którego małżonek zapoznał z racji niewydolności mego analogowego telefonu).
SKŁADNIKI:
- porcje z giczy wołowej z rurą (ta rura to kość szpikowa, niesłychanie podnosząca smakowitość mięsa),
- marynata, składająca się z wina czerwonego słoweńskiego (no dobra, byczek był "słoweński", ale przecież wino może być nawet z Pernambuko), octu roślinnego (ja akurat dałam z bzu, ale to tylko kwestia smaku), dużej łyżki miodu, sosu worcestershire, cebuli i czosnku,
- przyprawy, jakie kto chce (polecam liść laurowy, niekoniecznie świeżo uskubany z żywopłotu w Dolenskiej Dolinie😊, estragon, cząber i wędzoną paprykę),
- czosnek w ilości nienachalnej (coby nie zagłuszył przyrodzonej smakowitości mięsiwa),
- smalcu (no już nie będę Was dobijać, że ten smalec był P&B, czyli ze szczęśliwych słoweńskich prosiaków; tym bardziej, że określenie "szczęśliwe" nie dotyczy ich końca w naszych żołądkach, trochę smutek...),
- 2 duże cebule,
- sól i pieprz wg uznania (ale dopiero na etapie doduszenia).
WYKONANIE:
Plastry giczy z rurą zabejcować co najmniej 24 godziny w marynacie.
Kiedy mięso dobrze zmieni kolor i całe przejdzie aromatem marynaty, rozgrzać na patelni (polecam stalową, już od lat nie używam teflonowych) dużo smalcu, ale do takiego stadium (trzeba sprawdzać ręką, "zawieszoną" nad patelnią), aby mięso od razu skwierczało położone na gorący tłuszcz.
Obsmażywszy te wołowe sztuczki na rumiano, przełożyć do naczynia żaroodpornego (wyszmalcowanego szmalcem i wysłanego cebulą i plasterkami czosnku), podlać zdeglasowanym smakiem ze smażenia, posypać przyprawami i - przykrywszy pokrywą - dusić do miękkości na maksimum 150 stopniach. Ja najpierw dałam 150, a kiedy się okazało, że mięso i tak się mocno rumieni z wierzchu, skręciłam na 120 i umasowałam go do pożądanej przepyszności 😋
Zaserwowałam Małżonkowi z domowymi ogórkami kiszonymi, z kaszą gryczaną (bio) na grzybowym smaku z podcieczy, które żem całe lato i jesień zbierała ku radości całej rodziny oraz Rzeczonego, i ze szklaneczką piwa regionalnego od naszego Syna (znanego na blogu jako Jurand) :-)
No i ma się rozumieć, że bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkich po długiej nieobecności💗.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz