2009-11-06
No i Jurand wrócił w czwartek.
Co to w ogóle za studia są, żeby student już w czwartek wieczór był po zajęciach??!!
A gdzie nocne wkuwanie, a gdzie nogi w miednicy z zimną wodą?
ON mi przejeżdża w czwartek i od progu sie drze:
"Mamo, głodnym!", a ja mam skibke chleba?
Cóż było robić, ROZCZYNIŁAM CIASTO, jak tysiąc lat przede mną kobity czyniły i upiekłam pszenne chlebki.
W wielkim mieście sie idzie do Tesco albo do Auchana, ale u nas zostaje piekarnia GS (albo Czornik po znajomości), albo rączki Mamy.
Chlebki były pyszne.
Alem ja dobra MATKA.
Czekam na oklaski.
A teraz czas na ujawnienie kulis tego kulinarnego osiągnięcia:
Przepis na bułeczki (w moim wydaniu chlebki - ciasto lepiło się jak diabli i nie wiem doprawdy, jak te mistrzynie formują z nich bułeczki) wzięłam z bloga Tatter:
http://piekarniatatter.blogspot.com/2009/10/crusty-hard-rolls.html
Chciałam zrobić z połowy porcji, bo wyrabianie ręczne dużej ilości ciasta drożdżowego to jednak ciężka praca. Zaczęłam przeliczać te gramy na ułamki gramów, zastanawiać się jak odmierzyć drożdże suszone i w końcu się wkurzyłam i zrobiłam „na oko”. Zresztą babcia nigdy nie używała żadnej wagi (zwłaszcza elektronicznej), więc zmodyfikowałam przepis tak:
jakieś pół kilo mąki chlebowej (warto kupić, ja zamówiłam w tym „Młynie Bogutyn”, super się sprawdza do pieczywa),
torebeczka drożdży suszonych Oetkera,
wody ciepłej tyle, aby powstało miękkie ciasto,
łyżeczka cukru,
łyżeczka soli.
Zarobiłam to do kupy łyżką drewnianą, a potem zaczęłam mozolnie wyrabiać.
Podobno można to wyrabiać jakimiś hakami do mieszenia, ale takowych nie posiadam, więc zostało mi ręczne hakowanie.
Babki na tych chlebowych blogach polecają wyrabianie do dobrze rozwiniętego glutenu (???), moja babcia i mama – a więc i ja - wyrabiały, aż ciasto zacznie odchodzić od miski i od rąk. Trwało to ze 20 minut i dalej nie chciało odejść do czysta, chociaż znacznie się poprawiła konsystencja. Już zmęczona i zniechęcona postanowiłam nie zważać na żaden glut(en) i odstawiłam do wyrośnięcia.
W sumie ciasto wyrastało 2 godziny, ale w połowie trzeba je odgazować, czyli przemieszać łapką, aż trochę opadnie. Urosło sporo, ale zrobiło się takie lelawe.
Potem wyjęłam je na blat, podsypałam mąką i zwinęłam jakoś takie 4 duże buły. Oczywiście piekarnik trzeba włączyć dużo wcześniej, bo ma się nagrzać do 220 stopni (góra i dół). Moim najostrzejszym nożem, który – ma się rozumieć – okazał się zbyt tępy, nacięłam topornie chlebki na krzyż. Podobno profesjonalistki mają do tego specjalne brzytwy, ostre jak skalpele.
Potem okazało się, że nie mam jaja (a rodzina już zawywała z głodu), więc posmarowałam chlebki mlekiem skondensowanym do kawy.
Potem spojrzałam na datę przydatności do spożycia maku, który leżakował od niepamiętnych czasów w tyle szafki, nie wiem PO CO to zrobiłam, bo musiałam stoczyć ze sobą walkę moralną, czy sypać rok przeterminowanym makiem czy jednak nie. Ponieważ chlebki były tak koślawe i podmięknięte od tego mleka, zasypałam jednak wierzch makiem (sprawdziwszy organoleptycznie, czy nie daje stęchlizną) i dobrze zrobiłam, bo mak był spoko i bardzo smacznie smakował. Przełożyłam na matę do pieczenia i siup do piekarnika. Parę psików ze spryskiwacza i jakieś 15 minut pieczenia (aż się ładnie zrumieniły). Były pyszne na świeżo, ale na drugi dzień okrutnie stwardniały. Na szczęśnie nie straciły na smaku, ale może to za krótkie wyrabianie się zemściło (gluten nie ten?).
Martik mówi, że były bardzo smaczne.
A najcudniejszy był zapach pieczonego chleba…
mamaNiuni (gość) 2009-11-07
OdpowiedzUsuńTo, że jesteś Matka Polka wyniosłaś od Maci Polki.
Jurandowi gotuję gar grochówki wojskowej (ale takiej dla generalicji)
mamamarzynia (gość) 2009-11-07
Mamuś, jesteś kochana :-)
ognista998 2009-11-07
ja takie dobre to ja se wezmę jedną;P
Czarny(W)Pieprz (gość) 2009-11-07
a co ten Jurand studiuje? A nam zawsze pieczywko się nie udaje, może piekarnik do kitu.Twoje wygląda pysznie.