Często bywam na blogu u Myszy Baranowskiej. Uwaga: ta audycja, i owszem, zawiera lokowanie wysokiej jakości produktu pt. „Blog Myszy czyli Kuchenna Wyspa Smaków”, ale nie pobieram z tego tytułu żadnego wynagrodzenia!
Tam znalazłam przepis na Umami z resztek - bulion na pieczonych kościach, a ponieważ już dawno zdiagnozowałam u siebie uzależnienie od smaku umami, więc postanowiłam natychmiast go zrobić.
Hurma i Czereda pożera, jak wiecie, tony mięsiwa. Na nic się zdaje kuszenie wykwintnymi zupami - kremikami, katorżnicze lepienie pierogów i wyrabianie różnych ciastowych gnycy (nie, to nie określenie BB, to mój eks Teściu). Nadchodzi dzień, kiedy nie dają się zatkać boszczykiem, tylko muszę zrobić jakąś chabaninę.
Dlatego zostaje dużo kości.
I tu Myszka wstrzeliła się w target!
Przepis na bulion umami, przez Myszę z rewerencją opisany, znajdziecie tu
Moja wersja różniła się ptakiem (kostki ze skrzydełek kurczaka) oraz selerem (korzeniowy zamiast naciowego). I nie klarowałam poprzez wybieranie galaretki, tylko przecedziłam przez gazę. I nie odtłuszczałam, bo im bardziej – jak Makłowicz – nie wierzę w cholesterol, tym bardziej go nie mam. Polecam patencik z galaretką – o wiele łatwiej popakować gotowy bulion, kiedy jest w formie ciała niemal stałego.
Na tym bulionie wyprodukowałam pierwszą w dziejach mej zajeżdżającej barszczem kuchni ZUPĘ MALEZYJSKĄ!
Prawdopodobnie każdy Malaj uśmiałby się z niej, ale nie będzie Malaj pluł nam w twarz!
Zupa ma ogólną nazwę LAKSA - cokolwiek by to nie znaczyło, człon chicken (nie wiedziałam, że w języku malajskim kurczak to też cziken, całe życie się człowiek uczy…) ją uszlachetnia i umiędzynarodowia, czyż nie? Od dzisiaj będę robić tomato zupę ;-)
Po przepatrzeniu półek Gieesu, Biedronki i Lidla
znalazłam produkty albo ich zamienniki (Almę to ja widziałam w reklamach, tiaaaa, ostatnio słyszałam w telewizji, że nie dziwne jest, iż na Podkarpaciu seks za pracę to standard, bo to najuboższy i najbardziej zacofany region w kraju; oczywiście, tkwimy w mrokach średniowiecza i każdemu przełożonemu przysługuje prawo pierwszej nocy w miesiącu).
Przepisem – matką był ten przepis z Filozofii Smaku. Potrawa jest pikantna, sycąca, a nie ma wielu kalorii, ślicznie pachnie, rozgrzewa i wnosi powiew Dalekiego Wschodu. Zachęcam gorąco do zrobienia, bo jak mówi autorka z Filozofii Smaku: zupka obłędnie pachnie, obłędnie smakuje i obłędnie szybko znika z talerzy.
SKŁADNIKI
1,5 l bulionu (naprawdę polecam ten umami, daje nieporównywalny z normalnym rosołem posmak),puszka mleka kokosowego,
2 łyżki oleju (miałam z pestek winogron),
2 piersi kurczaka pokrojone w kostkę ,
nitki chili (to miała być pasta, ale moje suszone niteczki też dają pałera),
3 ząbki czosnku posiekane,
5-centymetrowy kawałek imbiru, starty na małych oczkach,
pół łyżeczki utłuczonej kolendry,
pół łyżeczki kurkumy,
łyżeczka brązowego cukru,
skórka otarta z jednej limonki,
60 ml soku z limonki,
łyżka sosu sojowego,
pół paczki makaronu Chow Mein,
pół opakowania warzywnej mieszanki chińskiej (mrożonej),
świeży pieprz,
szczypiorek do posypania.
