niedziela, 29 września 2019

Pieczone powidła śliwkowe

Buszując przed laty po blogu Pieguska natrafiłam na przepis na powidła śliwkowe PIECZONE. I napłynęły wspomnienia o prababci Mistakowej - jej rondlach i kamiennych garach pełnych powideł z jabłek i śliwek zapieczonych w bradrurze, z taką twardą skórką na wierzchu (najlepsiejszą!), które bez żadnego wekowania trzymały się całą zimę.  Nie odważyłam się jednak na takie ich przechowywanie, ale spróbowałam, jak wyjdą tym sposobem. I zaręczam - to najlepsza receptura na przerobienie węgierek: o wiele mniej pracy (bo odpada sterczenie i mieszanie w rondlu) i smak niepowtarzalny, taki właśnie z babcinej "kumory".
Przepis jest banalnie prosty: śliwki, ewentualnie cukier i korzenne przyprawy do smaku. Jeśli owoce są takie, jak te ze starego szczepu węgierki z Żurowej (dzięki, kochana Stasiu!)  to nie trzeba cukru - powstają gęste, naturalnie słodkie, jakby lekko przydymione powidła, które się wyżera łyżeczką wprost ze słoika. No a pierniki świąteczne z nimi to już poezja smaku...
Pigusek swoje prażył aż w 200 stopniach, ja nastawiłam piekarnik na 150 stopni, góra i dół. Z niektórych soczystych śliwek trzeba odlać nadmiar soku, bo jednak piekarnik ciągnie dużo prądu i zbyt długo trwałoby odparowanie (no chyba, że pasuje nam luźniejsza konsystencja). Ja piekę w dwóch naczyniach naraz; miesza się początkowo dość rzadko, potem nieco częściej, zgarniając przypieczoną warstwę z dna i boków. Najlepsza jest żeliwna gęsiarka, ale piekłam także w szklanym i ceramicznym. 
Kiedy są już wystarczająco geste (jak widać na zdjęciu moje są gęste - mimo ubijania łyżką pozostały puste przestrzenie) ładujemy do słoików i albo pasteryzujemy dla pewności, albo zamykamy "na spirytus" jak ja.
Parę słoiczków zrobiłam z niedrylowanych śliwek - wg mnie smak jeszcze lepszy, ale potem trzeba przetrzeć przez durszlak (tu przydaje się NSR* w postaci potomstwa, zaszantażowanego niedopuszczeniem do późniejszej konsumpcji :-D) 
* Niewolnicza Siła Robocza

5 komentarzy:

  1. Kurcze. Nic z tego, choć ślina leci. Wszystkie śliwki zeżarli drapieżcy. Jak nie pierzaści, to futerkowi. Posucha owocowa w pełni. Tylko niejadalne jabłka jeszcze wiszą. :((

    OdpowiedzUsuń
  2. Robię Marzyniu tym sposobem od lat...wygodne bo nic się nie przypala i mieszać nie trzeba...pozdrawiam cieplutko Duszko moja :)

    OdpowiedzUsuń
  3. takie domowe powidła to jest to!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nasze powidła też już w słoiczkach. Pamiętam słoje powideł u Mamy. Szklane, ogromne słoje przykryte celofanem i obwiązane sznureczkiem. No i ta skórka... mniam. A że teraz sezon śliwkowy to właśnie pieczemy kołaczyki że śliwkami. Będą na jutro do kawy jak znalazł. Zapraszamy:)

    OdpowiedzUsuń