Obejrzawszy zdjęcie w powiększeniu uświadomiłam sobie, że wygląda to jak babka z pomarańczowym sianem, ale zapewniam, że nie trzeba być przeżuwaczem, aby strawić to ciasto. Płatki nagietka są delikatne, praktycznie bez smaku (to tylko taki bajerek bioekocośtam), a babka pyszna - maślana, puszysta, mocno pomarańczowa, z taką jakby chrupiącą skórką na wierzchu. Przepis jest kompilacją wypieków dwóch pań: Prezydentowej (nie, nie Agaty) i Ewy. A nagietki z "naszego ogródeczka" - niesamowite, że przez wiele miesięcy zachowały taki intensywny kolor!
SKŁADNIKI:
- kostka masła,
- 1 szklanka cukru pudru,
- 1 kopiata szklanka mąki pszennej,
- 1 kopiata szklanka mąki ziemniaczanej,
- 4 średnie jajka - żółtka i białka osobno,
- 2,5 łyżeczki proszku do pieczenia,
- 2 łyżki płatków z nagietka (próbowałam je zemleć w moim kultowym młynku do kawy z Enerdówka, ale nie poszło - były za miękkie! więc Martik pracowicie pociął je nożyczkami na drobne ciuczki),
- otarta skórka z całej pomarańczy (bio),
- sok z tej oskórowanej pomarańczy.
Masło utrzeć na puch z cukrem, dodawać po jednym żółtku, potem wmiksować sok. Mąki wymieszać ze sobą i proszkiem do pieczenia (najlepiej przesiewając), na wolnych obrotach połączyć z masą, dodać skórkę pomarańczową i płatki kwiatów. Pianę ubić ze szczyptą soli i delikatnie (już szpatułką) wmieszać do ciasta.
Piekłam na 175 stopniach 50 minut (do tego magicznego suchego patyczka). Ponieważ wciąż wydawał mi się lepki, więc babka z wierzchu jest mocno rumiana, ale w środku była idealnie upieczona.
Pani Prezydentowa swoją babę naponczowała, my jednak pominęłyśmy ten krok, bo na Wielkanoc jest tyle jedzenia, że nie wiadomo kiedy w końcu ciasto "zejdzie" (a mokre długo nie poleży). Poza tym zawsze można ZAPIĆ ciasto rumem zamiast go nasączać :-D
Lukier na babce jest najzwyklejszy na świecie - cukier puder utarty do białości z sokiem z cytryny (uwaga Czereda! trzeba wkraplać sok po troszku, aby się nie okazało, że otrzymamy 2 kilogramy lukru, bo wlaliśmy sok z całej cytryny i CIĄGLE był zbyt rzadki).
