Wakacje u Babci Broni, oprócz zanurzenia się po krańce dziecięcego przeżywania w przyrodę, były wyprawą do świata innych smaków i zapachów, niż w domu. Dzisiaj to trudno sobie wyobrazić: dom stojący samotnie, w maleńkim przysiółku poza wsią, bez prądu i bieżącej wody, na zboczu wysokiego wododziału, otoczony lasami i polami, a w domu tylko ja i Babcia, kotka zwana Kyciem, pies (oczywiście Misiu) i kury. Kiedy byłam całkiem mała, Babcia miała jeszcze otaczaną wielkim szacunkiem Krowę, ale kiedy została sama, musiała ją sprzedać. Mleka, sera czy masła nam nie brakowało – codziennie robiłyśmy wyprawę z bańką na mleko do Stopionki. Oj, nie lubiłam nigdy mleka, a już w szczególności takiego tłustego, ciepłego „z pianką”. Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o tym, że są ludzie, którzy nie trawią mleka (ja do nich należę), więc kumy ze zgrozą deliberowały nad „bidnym dzieckiem, które „mlika” nie pije, wyście, Nowoczko, powinni Marzyni przykazować, ona tako chudo, albo chociaż syrka niech dziecko zji!”. „Syrek” urobiony z cybuchami albo cynamonem i „kwaśne mliko” z piwnicy-ziemianki ratowały moje wiotkie i giętkie kości przed odwapnieniem i chociaż do dzisiaj nie tknę się mleka, NIGDY nie miałam nic złamanego (mimo przeżycia paru klas Szkoły Wyczynu Sportowego, do której trafiłam jako totalne zero, nie mające w życiu nart na nogach, ani nawet w rękach).
Smaki mojego dzieciństwa dzielą się więc na te, którymi zakodowała mnie Mama i na te, które wdrukowała mi Babcia. Ulubione babcinowe to owe twarogi „umiszane", kluski na stolnicy, bułka pszenna, pierogi z jagodami (czyli trześniami, u nas czarne jagody to borówki) – tymi pierożkami Babcia inaugurowała wakacje z Marzyniom, one właśnie wtedy dojrzewają na dzikich, ptasich wiśniach. Kwaśne mleko dawało się kroić nożem i w największe upały było cudownie zimne, do tego ziemniaczki z koperkiem, takie jakby niedokładnie oskrobane.
Barszcz biały babcia robiła na zakwasie, ale z pszennej mąki, mówiła, że dość się w młodości ojadła żuru owsianego, którego prababka Nazimkowa nawet nie dawała cedzić, tylko trza było jedząc popluwać „ościami” z grubo przemielonego ziarna. Nie lubiłam natomiast pamuły ani banianki, żadna siła nie była mnie też w stanie zmusić do przełknięcia np. pieczonego wymienia (sic!) krowy czy „poliwki na syrwotce” (a szkoda, jadłam taką polewkę po latach, to jest przepyszne! wymienia krówskiego już prawdopodobnie nie posmakuję nigdy).
Na szczęście Babcia miała zdrowe podejście do dzieci; kiedy stawałam okoniem, mówiła z szelmowskim uśmiechem: „to sie wysrej!” i pozwalała mi ukroić sobie chleba z cukrem.
Na szczęście Babcia miała zdrowe podejście do dzieci; kiedy stawałam okoniem, mówiła z szelmowskim uśmiechem: „to sie wysrej!” i pozwalała mi ukroić sobie chleba z cukrem.
Kto nigdy nie jadł kapeluszy zielonych gołąbek („siwulek”), pieczonych wprost na blasze ogromnego pieca, z solą w środku, która rozpuszczała się w soku, wyciekającym z rumieniącego się od spodu grzybka, ten nie wie, co to jest niebo w gębie. Kto nigdy nie miał skondensowanego lata, nawleczonego na długie słomki w postaci poziomek i nie leżał pod szczepem z jabłkiem – papierówką w ręku, ten nie zaznał słodyczy ni razu.
No i CHLEB, król wszelkiego pokarmu, pieczony w ogromnym piecu, wyrabiany w dziżce, wsuwany w głąb czeluści piecowej na wieśle, między rozgarnięte pocioskiem węgielki, wyciągany potem, pukany od spodu (oddawało tak głucho), obmywany z wierzchu wodą (żeby się lśklił), rozparty na ławie do ostygnięcia jak spracowany gospodarz, który oparł się o bieloną ścianę i spoczywo.
Taki chleb za mną chodzi. Dlatego z wielkim namaszczeniem, przeżegnawszy się uprzednio i splunąwszy przez lewe ramię od uroku, nastawiłam tydzień temu żytni ZAKWAS. To była sobota, babcia mówiła, że to bardzo dobry dzień na ważne przedsięwzięcie. I udało się! Niestety, to był już drugi zakwas – uprzedni w ogóle się nie skwasił, więc wyruszył Wisłokiem do morza, mąka żytnia była chyba zbyt drobno mielona, teraz wzięłam taką grubą, razową, typ 2000. Chodziłam koło niego jak koło niemowlaka i po tygodniu, czyli wczoraj, upiekłam mój pierwszy w życiu chleb na zakwasie.
Przepis wzięłam z tej strony, jest napisany krok po kroku. Oczywiście nie wszystko się udało (zawsze musi być ten pierwszy raz). Teraz już wiem, że porządne odgazowanie jest niezbędne (w moim chlebie są miejscami ogrooomne dziury), a nacięcia kompletnie się zalały (podobno trzeba to zrobić szybko i zdecydowanie, więc uzbrojona w nową żyletkę chlastałam nią jak Deneuve we „Wstręcie”, współczując nieszczęsnemu chlebkowi). Poza tym jest chyba za płaski i dość niekształtny, ale i tak H&C stanęła z otwartymi gębami, kiedy wyciągnęłam go z pieca.
Dzisiaj zostały z niego skrawki, jest równie smaczny jak wczoraj, kwaskowaty, konkretny a jednocześnie puszysty, pachnący, nooo, nie tak, jak babcinowy, ale przynajmniej jak prawdziwy chleb.
Szkoda, że Babcia mi nie towarzyszyła, byłaby ze mnie dumna i na pewno by doradziła, jak poradzić sobie z problemami. Bronia, przeżywszy prawie 92 lata, poinformowała mnie pewnego dnia, że już chyba umrze, bo życie się jej ZNUDZIŁO (dzicie, jo się już dosyć nażyłam, już MI SIE NIE KCE). I poszła sobie na kieliszeczek z Abrahamem (piwka nie lubiła, ale o kielonku wieczorem, na dobry sen, nie zapominała nigdy). Przychodzi często do tej cudownej brzeziny, jestem o tym przekonana, i cieszy się, że jej Marzynia tyż tam wciąż chodzi.
Baaardzo gratuluję, wygląda smakowicie!
OdpowiedzUsuńJa tez piekę, raz w tygodniu.
Babcia Bronia emanuje spokojem i mądrością!
pozdrawiam
Ach te nasze ukochane babcie... Ja już teraz nie będę miała kiedy ten chleb upiec - od jutra pełnym gazem....zasuwam
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że u Was wszystko w porządku i że jest lepiej
Trusia, lepiej nie jest, ale i nie gorzej, dzięki!
OdpowiedzUsuńP.S. No i gdzie to hasło? Też bym chciała coś do Ciebie rzec :-)
Marzyniu! Ja też miałam taką babcię, tylko na imię miała Stasia:) Też dożyła 91 lat i chlebuś na zakwasie robiła - mniam, mniam, mniam - a my mamy piekarnik chyba do D... bo każdy chleb nam wychodzi beznadziejnie badziewny.
OdpowiedzUsuńCzy taki chleb ma przylepki? Bo one są najważniejsze w chlebie.
OdpowiedzUsuńA Babcie wiedzą rzeczy, o których się narodom nie śniło.
Piekny chlebek Ci wyszedł a bedąc przy temacie pieczenia chleba z babcią to i ja nigdy nie zapomnę tych chwil (też takie przeżyłam) moja robota to było smarowanie skórką blach, wyrabianie ciasta-ale z tym sobie slabo radziłam. Najbardziej mi sie podobało jak bacia specjalnie dla wnuczków i wnuczek piekła takie małe okrągłe chlebki-nazywała je KUKŁY moim zadaniem było robienie na każdej kukle różnych wzorków coby każdy miał inną. Jak juz jestem przy wspomnieniach to uwielbiałam wakacje u babci i dziadka u którego tez zawsze mialam robotę-robiłam masło takie prawdziwe a potem ta maślanka z kawałkami masła i młode ziemniaczki z koperkiem na obiad-mniam. Mam piękne wspomnienia z dzieciństwa, takich moje dzieci nie mają a szkoda :((. Co do galarety rybnej to jasna bo z rybek to taka wychodzi :)) Pozdrawiam Cie serdecznie i idę się pakować bo jutro wyjeżdżam na cały tydzień z synkiem do szpitala :(
OdpowiedzUsuńPieprzyku, Mażęciu, Piegusku!
OdpowiedzUsuńKochane przyjaciółki z gdziesik!
Jutro Wam odpisze, bom już na ostatnich nogach, alem jeszcze przeczytała Wasze miłe słowa :-)
Chlebek pysznie wygląda :):):) Babcia Bronia musiała być niezwykłą ciepłą osobą ...
OdpowiedzUsuńMatttttko kochana , a ciasto pierogowe z blachy pamiętasz ? pycha :):):) Rydze i gąski na blasze to było coś , pamietam że uczono mnie , że najlepsze na blachę są grzyby z luźnymi blaszkami i to była racja :):):)
Polewka dobra jest, chociaż muszę przyznać, że mi, jak na rasową, wąsatą, feministyczną fasolę przystało, najbardziej utkwiła w pamięci zupa z jaj;)
OdpowiedzUsuńNastia, to ciasto to była przepycha! tego się nie da odtworzyć w żadnych tam tortillach, bo to MUSI być blacha w piecu opalanym drzewem.
OdpowiedzUsuńŻuczek, jak się robiło tę zupę z JAJ?
dobre miałaś nauczycielki,a takie babcie to skarb...na temat chlebka powiem znowu,że widzę tak kratery takie większe...a u mnie w domu robi się zupę z JAJ...
OdpowiedzUsuńNie wiem, muszę zapytać Mamy:)
OdpowiedzUsuńMAMCIUMARZYNIU!!!
OdpowiedzUsuńDZIEŃ KOBIET ZBLIŻA SIĘ WIELKIMI KROKAMI!!!
CO BĘDZIE Z MOJĄ R Y B K Ą, MASZ JUŻ POMYSŁA???!!!
piekna opowiesc, a chlebek wyglada przepysznie!
OdpowiedzUsuńUściskaj ode mnie babcię Bronię :DDDD
OdpowiedzUsuńChleb pierwsza klasa !!! Piękne ma te dziury :D
Ja jestem wnuczkową sierotą i zawsze brakowało mi babci. Byłam zła ,że wojna zabrała mi jednych dziadków , a drudzy też wcześnie odeszli....Gratuluje chlebka. Moja mama w czasach "komuny" piekła , ale pszenne pieczywo. Jak wyjeżdżałam na obozy to specjalnie piekła mi bułeczki.
OdpowiedzUsuńMam:) Do wody wrzucasz ziele angielskie i listek laurowy, dodajesz łyżkę masła i gotujesz czas jakiś. Następnie wbijasz tytułowe jaja, zagęszczasz mąką i śmietanką, doprawiasz do smaku kwaskiem cytrynowym i cukrem i gotowe:) A je się toto z ziemniaczkami duszonymi z podsmażaną cebulką.
OdpowiedzUsuńTaki chleb jest najlepszy i jak smakuje :) pozdrawiam i zapraszam do siebie
OdpowiedzUsuńMarzyniu - gdzies ty i chleb twój?
OdpowiedzUsuńMarzyniu roztkliwiłaś mnie tymi swoimi wspomnieniami. Ty byłaś u babci a ja u cioteczki, bo moja babcia już dawno nie żyła. Wspomnienia z dzieciństwa mamy bardzo podobne i masz rację, kto nie przeżył takich uroków wakacyjnych, to nie wie czym jest słodycz prawdziwych owoców leśnych i tych z własnego sadu. No, a już przechodzi wszelkie wyobrażenie smak chleba pieczonego w olbrzymim chlebowym piecu - skórka chrupiąca i świeżutki pachnący środek z dużymi dziurami, pychotka. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMarzyniu Kochana, nawet nie wiem gdzie mam do Ciebie napisać:( Wiem, że świat ci się zawalił i żadne pocieszanie nie pomoże. Gdybym przyjechała teraz do ciebie to po prostu usiadłabym w kącie i pomilczała z tobą, a tak muszę używać słów, które zanim dolecą do ciebie więdną i stają się mało znaczącymi znakami na ekranie. Marzyniu - trzymaj się, myślę mocno o tobie.
OdpowiedzUsuńAha! Mój e-mail jest już widoczny w profilu na blogspocie.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam post Pieprza. Nie wiem, czy to może mieć jakiekolwiek znaczenie, ale jestem.
OdpowiedzUsuńja też jestem...tak po cichu...
OdpowiedzUsuńMamciu, zawsze miałem problemy z wysławianiem się na poważne tematy nie-zawodowe, nie umiem mówić o różnych takich tam nie zacinając się i nie dukając (ponoć "to słodkie" w moim wykonaniu, ale nie do każdej okazji bycie słodkim pasuje..) więc zazwyczaj wolę się powygłupiać, to mi wychodzi chyba sprawniej. Wiem, że stało się coś bardzo przykrego, nie będę się starał pocieszać ani doradzać, bo to gówno warte w takich sytuacjach.. Jak dojdziesz już do siebie, to po prostu daj znać, wpadnij do mnie na bloga, posłuchaj muzyki, napisz coś na privie jeśli będziesz mieć taką chęć - jestem do dyspozycji, wracaj szybko.
OdpowiedzUsuńMarzyniu, bardzo serdeczne uściski. Wróć do nas czym prędzej.
OdpowiedzUsuń