sobota, 3 marca 2018

Kurczak pieczony z czosnkiem, rozmarynem i cytryną

Upiec całego kurczaka tak, aby był soczysty, nie jest wcale tak łatwo, zwłaszcza, jeżeli jest duży jak ten (niby) zagrodowy ze zdjęcia. Co prawda kobita w sklepie się zarzekała, że napis "wiejski" na jego metce oznacza, że był hodowany w zagrodzie. Mogła to być co prawda zagroda 20x30 cm, albo tak jak stwierdziła Ciocia z Anią: jechał przez wieś z tuczarni. Mój kurczak miał niemal 2 kilogramy, co oznacza, że trzeba go piec przez 2 godziny - ogólna zasada jest taka, że tyle godzin się piecze, ile waży (w zaokrągleniu, ma się rozumieć). Jeżeli jest lodowaty, bo zapomnieliśmy zabrać go z sieni, gdzie leżakował w temperaturze 0,5 stopnia (Jessu, kiedy te mrozy się skończą!), a Wataha już ante portas, to trzeba mu dodać ze 20 minut pieczenia. A najlepiej wyjąć wcześniej z lodowni, by się ocieplił.
A propos leżakowania: wcale nie musi "dojrzewać", natarty solą, pieprzem i przyprawami oraz wypchany tam gdzie słońce nie dochodzi cytryną i zgniecionymi ząbkami czosnku. Duży ptak piecze się wystarczająco długo, aby aromat przypraw go przeniknął. Jednak "nasłonienie" jest bardziej równomierne, jeżeli posolimy go chociaż z godzinę wcześniej.
Najlepiej piec w naczyniu z kratką na dnie, o takim! Jeśli takowego nie mamy, to coś trzeba mu pod plecki wsadzić, aby nie pływał we własnym sosie i tłuszczu, bo się skórka nie wychrupczy. Gdy mąż wydrze nam jednak w ostatniej chwili z rąk pieczołowicie wyszorowaną metalową ramkę, w której eksponował se zdjęcie z kumplem z wojska, to noże stołowe też mogą być (byle nie miały plastikowych uchwytów, hie hie).
Pieczemy bez przykrycia. Patentem na kruchą skórkę i soczyste mięsko jest nawtykanie kurczakowi pod skórkę (przez wąskie nacięcia pogłębione paluszkiem) zimnego masła i namaszczenie go także z wierzchu. Temperatura 180-190 stopni, grzanie góra i dół, środkowa półka piekarnika. W ostatniej fazie można włączyć termoobieg, ale wtedy zmniejszyć temperaturę, bo się może zbytnio zjarać (no i nie dziuczeć wtedy z nosem w telefonie albo kompie! - to dygresja do H&C).
W połowie pieczenia warto odwrócić go brzuchem w dół, coby plecy też się zrumieniły, przy okazji można odlać nadmiar soku i tłuszczu. Niektórzy zalecają związać mu nóżki, ja wykorzystałam jego własną skórę do podgięcia odnóży (bo tak już był spreparowany na tacce sklepowej). Zostało to oczywiście złośliwie skomentowane przez wrażą Watahę (cyt.: "chyba będzie rodził, bo rozwarcie już na cztery palce"), ale się nie przejęłam, bo z durnych skojarzeń już wyrosłam :-D. 
Dopiero, gdy wgrałam poniższe zdjęcia, to i mnie dopadły skojarzenia.
No spojrzyjcie sami: czy to nie wygląda jak ów Obcy, co wyskoczył z klaty temu gościowi z Nostromo?!

6 komentarzy:

  1. O kurka! A ja przed obiadem i z pustą lodówką. Sklepy śpią dziś snem wiosennym i pozostaje mi tylko chińska zupka.
    Po co ja tu dziś wlazłam!!!:))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję wspaniałej opowieści o pieczeniu kurczaka! ...no i kurczaczka dobrze wypieczonego. Kto by się tam przejmował rozwarciem....:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam czytać jak opisujesz swoje perypetie o rodzinę, po prostu super, a kurczak pyszny, pięknie wygląda taki złocisty ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pysznie wygląda. Od samego przeczytania tytułu już czuję ten aromat!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ślinka mi pociekła, bo jednak smak mięska ciągle się pamięta...

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam takiego kurczaka...mniam

    OdpowiedzUsuń