Właściwie to potrawa powinna się nazywać: "gryczane racuchy ze śledziem", bo wyszły dość grube i chyba ZA puszyste, ale mam nadzieję, że chociaż smak jest blinowy. No i rozpiera mnie duma, że ze wszystkich składników dania tylko śledzie są sklepowe - bioekoorganik introdukowanego chłopstwa małorolnego rządzi na Smykówkach!
SKŁADNIKI:
Ok. 15 dag mąki gryczanej (to ważne: powinna być bio - można kupić, ewentualnie upalić i zmielić w enerdowskim młynku do kawy organiczną kaszę gryczaną od eko-rolniczki z sąsiedniej wsi),
15 dag mąki pszennej (można białej z razową),
2 jajka,
jakieś 2 dag drożdży (albo ciut więcej, ile się tam na oko ukrzy z kostki),
szklanka ciepłego mleka (od Wolanki, a właściwie jej krówki😉),
płaska łyżeczka soli,
łyżeczka cukru,
klarowane masło (też od Wolanki) do smażenia
DODATKI:
kwaśna śmietana wiadomo skąd (albo ze sklepu, byle sztywna bez skrobi i gumy guar),
sznyteczki śledziowe (albo łosoś, łohoho),
czerwona cebulka,
zieleninka (u mnie wciąż na grządce są zielone pietruszka naciowa i rzeżucha!).
WYKONANIE:
Drożdże rozrobić z cukrem i częścią mleka, wlać na przesiane z solą mąki, przysypać lekko i odstawić w ciepłe miejsce. Gdy zaczyn ruszy wbić jajka i energicznie mieszając łyżką (nie chciało mi się jakoś specjalnie wyrabiać i jak widać - z dobrym skutkiem) dolewać mleka tyle, aby powstało ciasto, jak na racuchy. Powinno wyrastać z pół godziny, aż podwoi objętość. Po powtórnym zamieszaniu znacznie opadło i ciągnęło się jak klej Konrada, ale wkładane łyżką do patelni-dołkownicy formują się (rosnąc w oczach) w kształt równiutkiego placuszka.
Przybranie to już tylko chwila, chociaż kapiącemu śliną jak Alien na widok Ripley mężowi wydawała się wiecznością 😆
Z tej porcji wychodzi 14 blinów. Dla faceta trzeba 4, ja zadowoliłam się trzema. Odgrzewają się rewelacyjnie na parze, chociaż pan poprosił jeszcze o wychrupczenie (momencik na suchej nawet dołkownicy, ale jeszcze kapeczkę masełka nie zawadzi :-)
Koniecznie do powtórzenia!
Litości w sercu nie masz!
OdpowiedzUsuńPoczekamy,poczekamy bo fotka zapowiada prawdziwą ucztę 😋
OdpowiedzUsuńTakich pieknych blinów nie jadlam nawet w samolocie Lufthansy, a tam serwuja naprawde pyszne, z kawiorem i kwasna smietana.
OdpowiedzUsuńNigdy sama nie robilam, bo u nas nie bylo takiej tradycji, ale patrzac na Twoje, pewnie sie skusze.
O jeju, jeju, ale pyszności! :P
OdpowiedzUsuńZrobione,zjedzone i mogę tylko powiedzieć -zarąbiste!!!
OdpowiedzUsuńKto ma wątpliwości,musi koniecznie spróbować. Naprawdę warto. Mniammmm
Dzięki za przepis🥰
Mniam, kusząco wyglądają :)
OdpowiedzUsuń