No i pokarało mnie. Albo to tzw. żołądkowa (niestety, nie gorzka), albo bakteria przywleczona ze szpitala, albo po prostu brzuch nie wytrzymał tego obżarstwa, które namiętnie uskuteczniam. A grzech nieumiarkowania w jedzeniu wszak jest jednym z siedmiu głównych. Ponieważ już trzeci dzień nie mogę oddawać się radosnej konsumpcji, więc i na blogu pustki…
Nie znaczy to oczywiście, że H&C pozostała bez wyżerki, musieli się jednak zadowolić jednym daniem w sobotę (gulasz z piersi) i jednym w niedzielę (barszcz czerwony). Stałym czytelnikom przepisy owe są znane.
Ponieważ rzygam już ryżem z jabłkami, postanowiłam sobie ugotować delikatnego rosołku na skrzydełkach z kurczaka (takiego bez hormonów i antybiotyków).
I tu po prostu MUSZĘ przytoczyć autentyczną scenkę, której świadkami byli moi rodzice.
Rzecz dzieje się w Lesku, w szczycie sezonu turystycznego, w sklepie mięsnym. Ekspedientki biegają spocone, krojąc i ważąc, bo każdemu się spieszy na Solinę. Z boku lady milczący typ rąbie wołowe kości. Ojca i Mamę, stojących w kolejce wraz z tłumem zaopatrującym się w kiełbasę na grilla i mielonki tyrolskie, nagle zelektryzował podniesiony głos:
- „Proszę pana! Proooszęęę paaanaaa!!!”
Wszyscy się oglądnęli (nawet kobity, nie wiedzieć czemu) i zobaczyli paniusię, energicznie dopychającą się do lady. Interpelacja wyraźnie była skierowana ku rębajle, który zajarzył to dopiero po wycelowaniu w niego paluszka. Zawiesił więc na babie ponury wzrok.
- „Czy som skrzydełka?” – starannie artykułując zapytała klientka.
- „Są”.
- „Ale czy z KACZUSZKÓW??? Bo ja z kaczuszków potrzebuję!”
Gościa zamurowało. Kolejka wstrzymała oddech, wszystkie kaczuszki na zalewie zanurkowały w popłochu.
- „Nie ma!”
- „A jakie som??!!” – nie rezygnuje babsko.
Kolejka zawisła ekspedientowi na wargach.
I wtedy gościu zawalił:
- „Z KURÓW SOM!!!”.
Więc z braku skrzydełek z kaczuszków, gąsków tudzież albatrosów wędrownych zakupujemy (lub - jak ja - wycyganiamy od cioci ze wsi):
4 skrzydła z kurów,
jeden kurzy kadłub kulinarny, zwany u nas "dłobem" ,
jeden kurzy kadłub kulinarny, zwany u nas "dłobem" ,
3 średnie marchewki,
2 pietruszki,
małego selera,
dość grubego pora(śmiało można pytać w sklepie o grube pory),
natka pietruszki do posypania,
kilka ziaren pieprzu,
2 ziarna ziela angielskiego,
duży liść laurowy,
sól, przyprawa typu „Delikat” lub Vegeta.
Warzywa obieramy, myjemy i kroimy w duże kawałki. Porcję z kury i skrzydełka z jarzynami zalewamy zimną wodą w dużym garnku, dodajemy przyprawy. Gotujemy na wolniutkim ogniu, aż mięsko będzie miękkie i zacznie odchodzić od kości. Jeśli zbierze się piana (tzw. szumowina), to trzeba ją zebrać łyżką cedzakową. Pod koniec gotowania można dodać (ja tak lubię) ząbek czosnku i – dla koloru – 3 łuski z cebuli. Jeśli gotuję dużo rosołu, to dodaję opieczoną nad ogniem surową cebulę, ale nie chciałam teraz przecebulić, bo por był duży. Wyławiamy bobek, łuski, pora, selera i pietruszkę, część marchewki zostawiamy jako jarzynkę. Z kurczaka obieramy mięsko, wrzucamy do rosołku. Doprawiamy pieprzem i magą. Posypujemy posiekaną natką pietruszki.
Następnie rozbieramy się i jemy!
-->
ha ha ha powaliła mnie ta opowieść jak zwykle u Ciebie wesolutko :)) mam nadzieję że po tym rosołku
OdpowiedzUsuń(mimo że nie z kaczuszków i gąsków) dojdziesz szybko do zdrówka czego życzę Ci z całego serducha :)
Skrzydełka z kurów są git, ja z Leska to pamiętam ze zlotu motocyklowego jak my se robili w sobotę na kacu rano śniadanie z kiełbasów na ognisku, musztardy "saperskiej", pajdki suchego chleba i dwóch piwów do popitki. Oj, tam by się Mamcina kuchnia przydała :)
OdpowiedzUsuńDzięki Piegusku, właśnie ide śpuniać rozgrzana kolejną porcją rosołku, bom się wyczerpała siedzeniem na blogach i musiałam się wzmocnić przed snem. Przecież na głodniaka, zwłaszcza po długim wyposzczeniu, sie nie śpi...
OdpowiedzUsuńMmm..a ja się tak czuję połamana z rana, że chętnie bym ten rosołek skonsumowała.
OdpowiedzUsuńTo ja a propos kurów napiszę coś co też mnie kiedyś rozłożyło...
OdpowiedzUsuńMój wujek-ksiądz, był kiedyś proboszczem na pewnej wsi. Było ciężko bo to stan wojenny i w kółko przygotowywała gosposia i jemu i wikarym kuraki w postaci przeróżnej. Wuja to swojski chłop. Kiedyś miał juz dość kurów. I wrzasnął po podaniu setnego obiadu kurowego - weźcie mi to KUREstwo, bo nie zdzierżę. No to jakby co, ja też mam rosołek z KUREstwa:)))
W Izraelu do dzisiaj rosół musi być tłuściutki bardzo , a wskazana jest duża ilość warzyw , bo uznawany jest za naturalny antybiotyk na choroby :):):) Rosół ratował też życie gościom Wyspiańskiego po całonocnych imprezach :):):)Jego żona , która była ze wsi robiła ponoć najlepszy rosół w ówczesnym Krakowie , a tajemnica jego smaku tkwiła ponoc w dużej ilości pietruszki :):):):) Twoja opowieść kapitalna :):):) Częsciej proszę :):):)
OdpowiedzUsuńA ja słyszałam w telewizji, że kostka winiary to jak pół kilo wywaru z mięsa. Nie mówili czy kurowego :))
OdpowiedzUsuńA takie techniczne pytanie: rozbieramy się do GOŁA, czy do ROSOŁU?? ;))
OdpowiedzUsuńtaki chudy to z gołąbków powinien być...takich gruchających...
OdpowiedzUsuńRosół ma być tłusty i basta!! Kluski maja być domowe i basta!!A do tego pieeeeeprz....
OdpowiedzUsuńMój rosołek jest tak ossstry ze faktycznie garderoba out:)
Rosołek musi byc ostry i chlipiąco-siorbający :)))
OdpowiedzUsuńHalo? wciągły Cię te rosołki ze skrzydlastych kuraków??? jesteś?
OdpowiedzUsuńSię cieszę...i czekam
OdpowiedzUsuńJeeeeeeeść!!! :)))))
OdpowiedzUsuńbardzo wygodna rodzina, tylko ty przy garach!
OdpowiedzUsuń