środa, 16 czerwca 2010

Sernik szafranowy bez szafranu



Dobryńki, nie ma dwóch zdań. Puszysty i lekki, u mnie baaardzo lekki, bo zapomniałam dodać masła. Nie miałam też szafranu, więc dodałam cukier waniliowy i ciut aromatu śmietankowego (i dobrze zrobiłam). 
Nie za słodki (ja nie przepadam za słodyczami, więc dla mnie był spoko, jednak H&C chciała lukier na wierzchu, to ukręciłam na chybcika z cukru pudru i odrobiny gorącej wody). A przede wszystkim szybki do przygotowania.
Oczywiście nie ustrzegłam się błędów, niemniej teraz będę piekła serniki częściej, w najróżniejszych wariantach smakowych, bo moja awersja do twarogu wiaderkowego okazała się niesłusznie wpojona przez Mamę.
Wiadomo, gdy robi się to ciasto, najbardziej pracochłonne i czasochłonne jest przygotowanie sera. Dwukrotnie mielony maże się niemiłosiernie, są duże straty (owszem, np. moja Teściowa potrafi wydobyć każdy miligram sera z czeluści maszynki, nawet pióro indycze jest w robocie, ale u mnie stopień wkurzenia po przepuszczeniu twarogu przez maszynkę przeważnie jest taki, że ląduje ona w zlewie i czeka na zastraszonego karami cielesnymi Martika). Moja Mama na sernik wiedeński to przecierała ser przez SITO (katorga!). Uparcie jednak twierdziła, ze wiaderkowy to badziewie i że porządna gospodyni się nie hańbi erzacami. 
Więc kiedy się zhańbiłam okazało się, że wiedza Mamy pewnie dotyczyła dawniejszych czasów. 
Twaróg gotowy do wypieków z Piątnicy jest pyszny!

Przepis pochodzi z blogu "Kwestia smaku", choć został przeze mnie nieco zmodyfikowany. Nie piekłam kruchego spodu, tylko zrobiłam taki ciasteczkowy, z Lu-Petitków w czekoladzie. Niestety, nie zamknęłam szafy na klucz, więc hurma i czereda zeżarła jedną z dwóch paczek, dlatego spód jest taki cienki.
SKŁADNIKI:
na spód:
- 2 paczki Lu-petitków w czekoladzie,
- 10 dkg roztopionego masła;
na masę serową:
- 35 dkg słodzonego mleka skondensowanego z puszki (większe pół puszki),
- 1 kg twarogu sernikowego w wiaderku (np. z Piątnicy, to akurat jest wiadereczko),

- 10 dkg (pół kostki) masła, roztopionego i ostudzonego (właśnie zapomniałam dodać, ale i tak był bardzo dobry), 
- 6 jajek, oddzielnie żółtka i białka
,
- cukier waniliowy,
- ewentualnie aromat śmietankowy,
- 1 budyń śmietankowy bez cukru.

WYKONANIE:

Herbatniki utłukłam w misce tłuczkiem od moździerza (czekoladą do dołu). Okruchy połączyłam ze stopionym masłem, powstało rzeczywiście coś jakby mokry piasek i tym wysypałam tortownicę z odpinanym bokiem (moja ma 23 cm, wyszedł dość wysoki). Troszkę przygniotłam ten piach do dna - nie bardzo chciał się przylepić - i wstawiłam do lodówki.
Po czym zajęłam się masą serową. Ciekawiło mnie, jak wyjdzie z tym mlekiem skondensowanym. Wyszło.
Najwygodniej mieć mikser z obrotową misą. Nastawiamy na najmniejsze obroty, miksujemy wiertakami jak do piany, zakładamy też tę wkładkę przemieszującą. 
Żółtka wrzucamy do misy i ucieramy przez około 5 minut, dosypując cukier waniliowy. Dolewamy mleko. Cały czas miksując dodajemy po łyżce masę serową. Wlewamy wystudzone masło i parę kropel aromatu. Na koniec wsypujemy budyń (nie było tego w przepisie, ale w serniku waniliowym Grażynki był, więc dodałam z nawyku). Białka ubić na pianę (nie bardzo sztywną! - tak podano w oryginale - nie wiem dlaczego, ale się ucieszyłam, bo musiałam z powodu zajętego miksera ubić ją trzepaczką) i za pomocą łopatki lub dużej łyżki delikatnie połączyć pianę z masą serową. Mama mnie nauczyła, że to się robi metodą wygarniania spod spodu sera i wykładania go na pianę, aż się połączą.
Masę wyłożyć na upieczony spód i wstawić do piekarnika. Aha, pod tortownicę warto podłożyć folię aluminiową, założoną na jej boki, bo wycieka to masło ze spodu. 
Potem nie czuć, że ten spód jest ciasteczkowy, smakuje jak na kruchym cieście, a robota praktycznie żadna.
Piekarnik nastawić na 170 stopni (góra i dół, 2 półka od dołu). Piec przez 20 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 160 stopni i piec sernik przez dalsze 30 minut. Powinno się przykryć tortownicę kawałkiem folii aluminiowej lub papieru do pieczenia, kiedy zauważymy, że "chyta" powierzchnię - ja tego nie zrobiłam i musiałam nieco ściąć brzegi. 
Wyłączyć piekarnik i studzić sernik przy uchylonych za pomocą wsuniętej drewnianej łyżki drzwiczkach przez około 1 godzinę (pisało, żeby nie uchylać piekarnika, ale nie lubię przepieczonych serników).
Potem ciasto postawić na kratce i całkowicie ostudzić, zdjąć obręcz i włożyć bez przykrycia do lodówki (usunąwszy wcześniej - ma się rozumieć - wędzoną rybę i pastę czosnkową). 
Przed podaniem można polukrować. 
Sernik powinien być gotowy po około 2 - 3 godzinach schładzania, ale i tak najlepszy jest na 2 dzień po przygotowaniu (to potwierdzam, o ile wytrzyma do jutra...) 
P.S. Chciałam zrobić zdjęcie tak, jak te mistrzynie fotografują swoje serniki. Wyszedł mi dziób lodołamacza :-)





niedziela, 13 czerwca 2010

Zupa szczawiowa


Gotowanie przez ostatnie dni to czynność, którą śmiało mógłby umieścić Hieronim Bosch w swoim słynnym tryptyku. „Piekło kucharzy” to byłaby kuchnia w drewnianym, cieplutkim domu, na poddaszu pod blaszanym dachem. 
Czyli u mnie. 
Dlatego wstawałam raniutko tak, aby do ósmej mieć już obiad ugotowany.Na taki obiadek w tropikach zupa szczawiowa nadaje się idealnie.
Miałam spasteryzowany majowy szczaw, przywieziony z Bieszczadów (z dala od rejonów nawiedzanych przez turystów). Oczywiście świeże liście są jeszcze lepsze, ale czerwcowy chyba jest już za twardy, no i gdzież by mi się w taki upał chciało iść i zbierać .
To jeden z zapomnianych już smaków dzieciństwa, teraz z rozrzewnieniem przypomniałam sobie jej charakterystyczny kwas i lekką goryczkę jednocześnie. Wiem, że niezdrowa, ale przecież tego się nie jada co drugi dzień. No i była gotowa błyskawicznie!
SKŁADNIKI:
2 duże pęczki szczawiu (ja miałam dwa słoiczki 33o ml, on się kurczy przy obróbce cieplnej, więc myślę, że było tego z pół koszyka),
1,5-2 litry bulionu warzywnego (może być i z kostki),
pół kubka śmietany,
2 łyżki mąki,
2 łyżki masła,
sól, pieprz, maga,
płaska łyżeczka cukru,
3 ząbki czosnku,
posiekany koperek,
po 1 jajku na twardo na osobę.
WYKONANIE:
Szczaw pokroić w paseczki i udusić do miękkości na 2 łyżkach masła. Niestety, nie da się chyba zachować kolorku, jadłam szczawiówki różnych mistrzyń kuchni i zawsze miały kolor taki, jak widać powyżej. 
Jeśli mamy szczaw w słoiczkach ten etap oczywiście pomijamy :-)
Zalać bulionem, dodać cukier, zagotować, ewentualnie dosolić czy domagować do smaku. Mąkę rozbełtać w paru łyżkach zimnej wody, zaciągnąć zupę. Podprawić zahartowaną śmietaną. Popieprzyć i dodać przeciśnięty czosnek i koperek.
Przydaje się też mleko, kiedy zupa okazuje się za kwaśna. Jeśli dodajemy ze słoiczków, to radze nie wewalać od razu wszystkiego, bo się okaże, że i litr mleka za mało (żartuje, ale często jest sakrucko kwaśna, nie każdy jest Marzynią i gustuje).

Podawać z jajkami (u nas klasyka to krojone w kosteczkę) i chlebem z masłem, w mojej zupie TEŻ są jajka, co ino mi się utopiły.

Dzisiaj, kiedy to pisze, jest już CUDOWNIE CHŁODNO!
Więc upiekłam sernik, o którym następnym razem.