poniedziałek, 4 stycznia 2010

Chleb dla Trusi(Ary)




-->
Napisała mi Arytreja (którą zowię Trusią, co nie ma nic wspólnego z zastraszonym króliczkiem), że wkurzają ją przepisy na chleby, w których trzeba dysponować aptekarską wagą. Mnie też, alem się już zorientowała, że w zasadzie nie ma znaczenia, czy mąki jest 40 deko, czy 45,55 deko. Podobnie z drożdżami – odmierzanie 1 grama drożdży nawet Kopciuszka by skłoniło do buntu. Najlepsza jest metoda pi razy drzwi, tym bardziej, że nie startujemy w żadnych akcjach, Chlebowych Tygodniach albo Drożdżowych Weekendach, wobec tego nawet jak się nie uda, to świat się nie zawali.
Ponieważ pieczywo pszenne w moim wykonaniu na drugi dzień niestety było albo gumiaste, albo twarde, więc postanowiłam wreszcie DOKONAĆ WYPIEKU z zakupionych w porywie optymizmu 3 kilogramów mąki żytniej chlebowej, która traci ważność. W zasadzie to ona już jest przeterminowana, ale po skoczeniu po rozum do głowy doszłam do wniosku, że przecież 3-ego stycznia nie może być zepsuta mąka zalecana do spożycia przed końcem grudnia. Bardzo rezolutnie wytłumaczył nam ten problem Davidian, posiadający semolinę, którą zakupili mu rodziciele w dniu, w którym się urodził (dzisiaj to się kupuje dziecku jakieś dobre wino, ale Rodzice małego Davusia od razu wiedzieli, że wina to on nie będzie spożywał, a piwo się nie dotrzyma do 18-tki). Więc skoro miszczuniu się nie przejmuje, to i my nie!
Znalazłam przepis na chleb pszenno – żytni, przy którym NIC NIE TRZEBA ROBIĆ!!! Myślę, że dokładnie tą samą metodą można zrobić chleb pszenny, ze zwykłej mąki.
Oryginalny przepis jest tu:

A oto moja modyfikacja:
Bierzemy miskę i wsypujemy jakąś jedną trzecią kilowej torebki mąki żytniej. Posypujemy ją mąką pszenną tak, aby było jej z połowę tyle, co żytka. Dalej dosypujemy torebeczkę drożdży suszonych Oetkera, płaską łyżeczkę soli i szczyptę cukru (żeby te drożdże coś zjadły, tak se pomyślałam). Dolewając ciepłą kranówkę mieszamy łapką do osiągnięcia konsystencji lepkiej massy, coś jak grysik z sokiem zapamiętany z przedszkola (Arytreja, jak nie chodziłaś do przedszkola, to może być też stadium budyniu z sokiem. Malinowym). Następnie przykrywamy miskę i wstawiamy do lodówki na noc, na jakieś 12-14 godzin.
Wstajemy rano i zaglądamy do miski (jak ja). Szarawa ciapa wyglądała prawie dokładnie tak, jak ją wsadziłam, ale przemieszanie ujawniło, że jednak są w niej bąbelki. Więc otłuszczonymi rękami (bo się sakrucko lepiła) wpakowałam ją do foremki – keksówki (silikonowej, a jakże, nie ma się silikonu w warach i …, to chociaż w piekarniku mam). Natłuszczonymi rękami wykonałam jeszcze ostatnie namaszczenie wierzchu, bo był strasznie szurpaty i odstawiłam na godzinę na kaloryfer, z dużym sceptycyzmem, bo wydawało mi się, że takie CÓŚ jednak nie może wyrosnąć. Wyrosło; co prawda nie wypełniło foremki, ale tak ze 2 razy się podniosło. Nagrzałam piekarnik do 230 stopni i siup do pieca. Nie wrzucałam oczywiście żadnych szklanek z kostkami lodu, tylkom mu trzy razy dała po 4 bachy ze spryskiwacza, w trakcie. Po 10 minutach zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni i dopiekłam jeszcze ze 20 minut, aż wierzch był rumiany, a chlebek odstał od formy.
No i co?
I super!
Olimp wyczynu kulinarnego to to nie jest, ale nam smakował i miał fajne, dość duże dziurki. I na drugi dzień się praktycznie nie różnił smakiem. I to by było na tyle, dobranoc państwu.

21 komentarzy:

  1. Zmiany gdzie się nie ruszę :):):):) Ale ja głodnego nic trudnego , droga się zawsze znajdzie :):):)

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha widzę humoru to u Ciebie dostatek ujęłaś mnie mamamarzyniu formą przekazu :) pozdrawiam ciepło w ten mroźny wieczór :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Hie hie...jak nic upiekę...do przedszkola chodziłam I wiem co to takowego... i kurde chodziłam tam pierwsza i ostatnia wychodziłam...tak chciałam- a jak przyszli po mnie przed czasem to normalnie był hejzel (awanturę rodzicom robiłam) Kochana - przepisy wykorzystam ale dam znać kiedy. W lutym mam imieniny. Robię popisowy sernik, jabłecznik - bo na swięta będą zamówienia składac u mnie. I zrobię pączki z różą...mmm paluchy lizać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hehe, niestety z "piękny i młody" zostało mi już prawie tylko "piękny" i 1988" to zdecydowanie nie mój rocznik :DDD

    OdpowiedzUsuń
  5. ta powierzchnia na tym chlebku taka księżycowa...

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja właśnie robię akcję "bez chleba".

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja zrobię tak jak ta Pani w przepisie ale pierdziu - walne tez na kalofer i upiekę. Piekąc zprysznicuję z trzy cztery razy wierzch psikaczem z wodą i na pewno wyjdzie...

    OdpowiedzUsuń
  8. kostki lodu..no właśnie je biorę i idę no wiesz.... pamiętam hejsel... ale u mnie to znaczy inaczej rozpierducha...

    OdpowiedzUsuń
  9. Czasu chwilowo nie mam, mamciu:(

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja jeszcze nigdy nie piekłam chleba . To taka moje niespełnione marzenie , więc może w nowym roku....

    OdpowiedzUsuń
  11. Chlebuś ładny:)Moja niezyjąca Babcia była moją mistrzynią, w ogóle zresztą ekspertem kulinarnym:)chleb robiła wspaniały, pachniało w całym domu:)Miałem takie atrakcje raz na rok w wakacje, w zyciu bym ich nie przepuścił.Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Mamciu, a czy ja to mogę mieć prośbę? Nobo Ty tak świetnie gotujesz i wogule..:P Weź coś ja Cię proszę skrobnij z menu na romantycznom kolację, takiego smacznego, letkiego i z lupczykiem na ten przykład ;)) I tak żeby do wina pasowało. Plis plis :))

    OdpowiedzUsuń
  13. Davuniu, ale nie brioszki na salmonellinie???

    OdpowiedzUsuń
  14. Nieee, zażartłam se...
    czyli to ma być kolacja, którą kobitka zje, westchnie i powie "pójdź w me ramiona, Davidianie luby!", a ty nie będziesz tak przeżarty, że odkulasz się tylko na kanapę???
    No i czosnek odpada? (chociaż pobudza?)
    No i kto to ma przygotować, słońce?
    Bo wiesz, że my, twoje wierne kuleżanki, to wypijemy nawet kąpot z siuszkuff, byle przy tobie (Niech z głodu zamrę przy krzywym płocie, byle przy tobie!)

    OdpowiedzUsuń
  15. Hehehe, już tłumaczę:
    - to że kobitka powie "pójdźże davi" to i po suchym chlebie, wiadomo, nie, się działa na kobitki;
    - ale chodzi o to, żebym ja se mógł coś przyrządzić a ona żeby se mogła westchnąć "ehh, jaki on szprytny i wogule"
    - no i żeby się nie obeżreć jak świnia
    - czosnek to tak raczej minimalnie
    - ja to myślałem o drobiu jakim np., z jakąś sałatką
    - żeby nie było żem lebiega całkowita - raz to nawet steki w sosie z rokpolu zrobiłem, o!
    Jakiś pomysł Mamciu masz? Taki ambitny, z dostępnymi składnikami, smaczny i do wina? ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. no przecież widać,że powierzchnia księżycowa...
    fajnie,że podobają Ci się kawałki...puszczam to co lubię...a niektórych rzeczy w Tv się nie usłyszy...

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiesz co, pyszne są takie kieszonki z drobiu nadziewane, proste i smaczne, a ciut czosnku jak zjecie oboje, to i tak się wyrówna, zresztą tam przychodzi suszony.
    Ale i coś słodkiego by pasowało, a taka pianka kawowa by mogła być? Można ją trzymać w lodówce.
    A te kieszonki to z kolei można odgrzać, robiłam na proszoną kolację i bardz smakowało.

    OdpowiedzUsuń
  18. no to ja poproszę przepisa+coś słodkiego do kąpletu :))

    OdpowiedzUsuń
  19. Aaa, tak po łykendzie to będzie git ;) Ni ma pośpiechu :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Se tak myślę, że może i ja otworzę jakiś blog kulinarny??? Dziś grochóweczkę zrobiłam na obiad... i to taką po której zwzwzwzdęć nie ma i tych no... jak im tam... no bąków się nie zbija

    OdpowiedzUsuń