wtorek, 24 listopada 2009

Pierogi z kaszą perłówką

Pierogi wróciły do łask w naszym domu. Tym razem robiłam z kaszą, bo przegląd czeluści szafy ujawnił 3 torebki kaszy, z terminem ważności do 10 września. Poza tym nazbierałyśmy z Ewcią grzybów i niby miały czekać do Wigilii (ususzone), ale farsz kaszowy bez grzybów jest gorszy (jak ten przysłowiowy gość bez forsy).
Więc się przyłożyłyśmy i zrobiłyśmy!

SKŁADNIKI:
2 torebki kaszy po 400 g. jęczmiennej „Mazurskiej perłowej średniej” (firma „Kupiec”), 2 garści grzybów suszonych (tam było pewnie z 50 g., nie były to żadne prawdziwki, ot – podciecze i tzw. zajączki), 2 średnie cebule, kostka masła, trochę oleju, 2 kostki grzybowe Knorra, sól, pieprz, maga („Delikat”).

Kaszę przygotować wg przepisu (link: kasze), najlepiej ją sobie ugotować poprzedniego dnia.
Grzyby namoczyć na parę godzin (bez moczenia też się dogotują, tylko trochę dłużej), ugotować (pod koniec posolić), odcedzić, wywar wykorzystać do podlania kaszy. Następnie je drobno pokroić, lub „puścić maszynerię swoją w ruch” – ja je wlałam razem z wywarem do blendera i dwa razy mu dałam lekkiego kopa. Zaglądam: a tam idealnie równiutko posiekane w małe kawałeczki, ale nie muto, tylko takie w sam raz. I to wlałam do dochodzącej kaszy.
Cebulkę drobno posiekać, pewnie bym dalej eksperymentowała z moim ulubionym blenderkiem, gdyby nie fakt, że tę niezbyt wdzięczną robotę wzięła na siebie Ciocia.
Następnie przesmażyła tę cebulę na połowie masła z kapeczką oleju i jak wyszło – widać na zdjęciu (z techniką smażenia cebuli, żeby wyglądała tak jak tu, już chyba jesteście zapoznane po tylu przepisach).












Kolejnym etapem jest mieszanie i doprawianie farszu, od razu doradzę, żeby sobie tę kaszę ugotować w wielkim garze. Farsz musi być słony i pikantny, bo - nie wiem dlaczego – potem w cieście radykalnie łagodnieje.
Ciasto robimy wg przepisu z ruskich pierogów (patrz link), biorąc jakieś 1,6 mąki i 2 jajka. Mi wyszło wyjątkowo miękkie i puszyste. Nie roztaczamy go cienko, bo kasza dość mocno puchnie w czasie gotowania i nadzienie rozsadza pierożka (potem to potęchnie, a brzegi ciasta i tak będą miękkie, jeżeli było wolne i właściwie wyrobione).













No i pozostaje lepienie. Podpowiem tylko, że trzeba wziąć szklankę od piwa lub drinkówkę; wykrawanie szklaneczką (jak np. robi moja Teściowa) grozi wyzionięciem ducha po ulepieniu trzechsetnego pieroga. Gotujemy tak, jak ruskie, maścimy masełkiem. Do zamrażania wyjąć trochę wcześniej i wystudzić.
Mają nietypowy smak, który zachwycił wielu niedowiarków („cooo, z KASZĄ??”). Ponieważ było ich chyba ze 150 (dużych!), więc wystarczyło jeszcze do odsmażania na drugi dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz