sobota, 21 listopada 2009

Łazanki z kwaśną kapustą

2009-05-31
Składniki:
Kilogram kiszonej kapusty,
2 duże cebule,
ok. 40 dag boczku wędzonego,
olej i masło do smażenia,
ewentualnie 2 kostki grzybowe Knorra,
przyprawy, w tym 2-3 liście laurowe i kminek,
2 paczki makaronu typu „łazanki”.

W łazankach najważniejszy jest farsz. Można robić łazanki ze słodką kapustą, ale zdecydowanie lepsze są z kiszoną i pracy też jest mniej (zszatkowanie dużej, twardej kapuchy to nie jest lekka robota, a nie…).
Trzeba mieć wypróbowaną markę kapusty, niestety niektóre firmy sprzedają takie wyroby, że po otwarciu woreczka i sztachnięciu się zapachem przypominają się klimaty z PGR (ogromne stogi kiszonki, ubijanej „detem”). Dobra jest z firmy „Kiljan”, ale i kapusta „Marzenie” jest spoko. Na marginesie – ciągle zachodzę w głowę, kto wymyśla te nazwy i ile wziął anonimowy geniusz onomastyki, który tę nazwę nadał.

Więc gdy marzenie się już spełni, kapustę trzeba lekko odcisnąć. Jeśli robię farsz, nie odpłukuję kapusty, my lubimy bardzo kwaśną, ponieważ ciasto wymaga zdecydowanego kontrapunktu smakowego. Do dużego gara ładujemy kapustę, dodajemy przyprawy, odkrojone z boczku skórę i kostki i zalewamy wodą lub bulionem grzybowym (tylko tyle, aby przykryło). Nie wiem, dlaczego tak jest, ale „omaszczona” kapusta gotuje się szybciej. Pamiętajcie o podlewaniu w trakcie, przypalona kapusta okrutnie śmierdzi!.
Cebulę dusimy pod przykryciem na maśle z olejem do złotego koloru. Tego masła musi był dużo, najlepiej cała kostka. Na patelni rumienimy skwareczki z boczku. Kiedy kapusta jest miękka, następuje najmniej miły punkt programu, czyli odciśnięcie farszu. Polecam kupienie dużej gazy i odciskanie partiami; można i w rękach, ale tłusta kapucha wyślizguje się złośliwie, a sok tryska ZAWSZE poza zlew. Nie trzeba odciskać do fazy trotów, powinna zostać wilgotna, ale nie lejąca się.
Następnie dużym nożem – wreszcie dorobiłam się tzw. noża szefa kuchni – posiekać na ok. centymetrowe kawałeczki. Teraz znowu do gara, dodać cebulkę i boczek i dodusić, aż smaki się połączą. Doprawić wg uznania, powinien być pikantny i kwaśny. No i teraz pozostaje już tylko połączyć z kluchami (dlatego gar powinien być duży), upewnić się, czy mamy krople żołądkowe w apteczce i JEŚĆ.
Warto zrobić sobie od razu farsz z podwójnej porcji, jest wspaniały do krokietów, do zapiekanek, a po przemieleniu na grubym sitku i do pierogów. Niech żyje kapusta, królowa polskich stołów!

Dolce fragola (domowe lody truskawkowe)


2009-05-31
Wczoraj miałam robić sernik truskawkowy według przepisu Dorotusia (blog: moje wypieki, po prostu słodkie niebo!).
Wysłani na zakupy Wojciech i Martik zapomnieli jednak o biszkoptach na spód, więc przypomniałam sobie o pysznym mrożonym deserze, który jadałam w Bagnacavallo na przyjęciu u Susanny Mazzotti.
Przepis jest bajecznie prosty, no może nie są to lody Algidy, ale najważniejsze, że DOMOWE.
Zachęcam do wypróbowania, nawet najmłodsze kuchareczki poradzą sobie, jedynie przy miksowaniu trzeba uważać, żeby nam nie wymiksowały kuchni na truskawkowo.
I w tym momencie przypomniały mi się słynne "mecyje", które zrobił nam wujek Janusz. A było to za komuny, kiedy kupno śmietany oznaczało stanie pół nocy w kolejce, a i cukier był na kartki... Otóż wuju (a właściwie mój stryku) zgromadził całą dzieciarnię, która w napięciu obserwowała kuchenne show, wlał do dużego malaksera z litrę śmietany, wsypał kilo truskawek, z pół kilo cukru i... ODPALIŁ. Niestety, nie nałożył po-kry-wy.
Można sobie wyobrazić, co było dalej. Śmietanowo-truskawkowe tornado zdewastowało całą kuchnię. Resztę wieczoru sprzątaliśmy, wujek rozważał nawet malowanie, zanim ciocia wróci, ale wtedy kupienie farby też graniczyło z cudem. Palcami wylizaliśmy resztę papki z malaksera, a legenda "mecyjów wuja" jest żywa w rodzinie do dziś.
A teraz dolce fragola Susanny:
1/2 kilo truskawek,
3 łyżki cukru pudru (można mniej, jeśli owoce są słodkie),
250 ml słodkiej śmietanki (ja miałam jak zawsze "Łaciatą"),
sok z połowy cytryny.
Truskawki zmiksować na gładko z cukrem i sokiem.
Śmietankę ubić i wymieszać z owocową pulpą. Skosztować, czy dość słodkie. Mrozić całą noc w zamrażarce, najlepiej w formie keksówce (ja robiłam w pudełeczku, bo Jasio miał smaka na truskawki i parę podkradł).
Jeśli robi się rano na wieczór, to można parę razy przemieszać w trakcie mrożenia, ja robiłam na rano, więc wyszedł dość twardy blok, ale i tak były znakomite.

Tarta z rabarbarem



2009-05-19
Ciasto z przepisu na kruche (patrz: kisz - quiche z pieczarkami) dzielimy na 2 nierówne części. Większą wylepiamy formę na tartę, nakłuwamy i podpiekamy na złotawo.
Rabarbar (wystarczą 4 łodygi) podduszamy z cukrem (ilość cukru wg uznania). Jeśli mamy zamiar zrobić „okienka” w wierzchu placka, wtedy warto domieszać do rabarbaru, którego kolor jest niestety mało atrakcyjny, jakieś mocniej barwiące owoce lub dżem. Ja dałam wiśnie z kompotu i wyszedł piękny, intensywnie czerwony kolorek.
Owocową masę wykładamy na podpieczony spód i nakrywamy pokrywą z pozostałego ciasta. Można też ułożyć kratkę z paseczków.
Posypujemy grubym cukrem, w moim przypadku był to brązowy cukier trzcinowy Demerara, nie jest tani, ale przydaje się w wielu sytuacjach w kuchni, kawa nim słodzona też jest pyszna…
Po wyjęciu z piekarnika okazało się, że wyszła chrupiąca, rumiana pierzynka. Nadzienie było lekko kwaskowate, orzeźwiające – placek zniknął błyskawicznie.

Kisz - quiche (tarta) z pieczarkami


2009-05-19
Sobota stała pod znakiem kruchego ciasta. Żeby zrobić dwie potrawy i się nie zmęczyć, postanowiłyśmy z Martusią zrobić dania na bazie kruchego ciasta w dwóch wariantach: słonej (danie główne) i słodkiej (deser). Wyszło wspaniale, naprawdę można „załatwić” np. babską imprezę szybko, tanio i efektownie. Dlatego ciasta jest podwójna porcja, wystarczy go i na placek, i na kisz.
CIASTO:
Generalnie to ciasto robi się „na oko” – mąki zwykłej, wymieszanej pół na pół z krupczatką ma być 2 razy tyle, co tłuszczu. Jednak postaram się podać przybliżone proporcje, chociaż Martusia piekła różne przysmaki z tego ciasta już tyle razy, że wie, iż takie ciasto nie ma prawa się nie udać - nawet, jeśli zmienimy nieco stosunek składników.
15 dkg mąki pszennej,
15 dkg mąki krupczatki (jeśli nie ma, ciasto ze zwykłej także się uda, ale z krupczatką wydaje mi się bardziej kruche),
1/2 kostki margaryny Kasi lub Bielskiej 
1/2 kostki masła,
2 żółtka,
śmietany zwykłej, 12% lub 18% - ile zabierze ciasto (2-3 łyżki),
łyżeczka proszku do pieczenia (można i bez),
spora szczypta soli.
NADZIENIE:
30-50 dkg pieczarek,
2 cebule,
kilka plastrów szynki (nie powinna to być szynka a’la konserowa, raczej z tych suchych i mięsistych),
20 dkg tłustego żółtego sera (u mnie zawsze „Złoty Mazur”),
2 ząbki czosnku,
pół kubka zwykłej śmietany (zostaje od ciasta),
1-2 jajka,
masło do smażenia
maga, pieprz, oregano, ostra papryka (chili) lub inne ulubione przyprawy, może być świeży koperek czy lubczyk.

WYKONANIE:
Techniki wykonania kruchego ciasta są opisane w przepisie: „Mazurek” (tym razem było rozcierane w palcach). Odstawiamy go na minimum godzinę do lodówki i zabieramy się za nadzienie. Piekarnik włączamy na 190 stopni, grzanie góra i dół, druga półka od dołu, na około 10 minut przed pieczeniem.
Pieczarki smażymy w plasterkach na maśle z odrobiną oleju. Przypominam, że najlepiej zrobić tak: najpierw same pieczarki na patelnię, posolić, odparować sok (jeśli trwa to zbyt długo, po prostu go odlać), a dopiero potem dodać tłuszcz i dosmażyć grzyby. Cebule skroić w grube pióra i zeszklić na maśle pod przykryciem.
Teraz odkrawamy z kuli ciasta około 2/5 i rozwałkowujemy na posypanym mąką stole (szkoda wyciągać stolnicy). Formę na tartę (lub tortownicę, ale naprawdę radzę kupić szklaną lub ceramiczną formę, ślicznie wygląda taki kisz z karbowanym brzegiem i dobrze się wyjmuje) wylepić ciastem robiąc rant. Jeśli zostaną skrawki, pociąć je w paseczki – ułoży się na nadzieniu. Ciasto podpiekamy w piekarniku, aż zrobi się lekko rumiane. Próbowałam już zgodnie z przepisami nakładać farsz na surowe ciasto (tak jest w oryginalnym przepisie na quiche lorraine, który dostałam od Dominique), ale o wiele lepiej wychodzi na podpieczonym spodzie. Kiedy wyjmiemy spód by nieco ostygł, zabieramy się za wykończenie nadzienia.
Ser zetrzeć na grubej tarce do miski, wlać śmietanę rozbełtaną z żółtkami, dodać przyprawy i zioła, wcisnąć czosnek, wymieszać.
Ponieważ ciasto ma neutralny smak, trzeba dość ostro i słono doprawić nadzienie, oczywiście jeśli robimy specjalnie ciasto do kiszu, to go mocniej solimy w trakcie zarabiania, dawałam też czasami czosnek granulowany, pieprz czy zioła, jednak w wersji „2 w jednym” nie można wcześniej ani przesolić, ani posłodzić.
Na spód wyłożyć pieczarki wymieszane z cebulą, na to paciara z sera i śmietany, na to plasterki szynki i paseczki lub krateczka z ciasta. Wstawić do piekarnika i zapiec na rumiano. Pachnie cudownie!
Wariant słodki w następnym przepisie, wszak w lodówce chłodzi się pozostała część ciasta…

Sajgonki

2009-05-10
Nafutrowana kaszą, kapustą i wieprzowiną rodzina stwierdziła, że może jednak zjedliby coś egzotycznego (sushi???). Powiedziałam, że jeśli upolują papier ryżowy, to zrobię sajgonki. I kupili, więc kobyłka u płota.

Składniki:
opakowanie papieru ryżowego dużego,
2 upieczone udka z kurczaka (albo podwójna pierś, udka lepsze ),
makaron ryżowy lub sojowy nitki (taki przezroczysty, np. z firmy TaoTao),
duża marchewka,
30 dkg pieczarek (lepsze są grzybki Mun, ale są dość drogie),
duża cebula,
szczypiorek,
4 ząbki czosnku,
sos sojowy lub maga,
sok z limonki lub cytryny + troszkę startej skórki na smaka,
pieprz, papryka chili (jeśli jest w strączku, uważać na pestki - strasznie piekące, nie wolno dotknąć buzi, a oczka na pewno wypali),
przyprawa 5 smaków, taka „chińska” (fix Knorra do chińszczyzny się nie sprawdza, bo to jest jakby sos, jest za mokry), najlepiej zrobić sobie swoją przyprawę 5 smaków,
drobniutko starty świeży imbir,
jakiś orientalny sos ze słoika (my najlepiej lubimy „Chiński” z Łowicza),
olej do smażenia (dużo).

Pierś pokroić w paski, podsmażyć na oleju, pomagować (posojować). Jeśli mamy upieczone czy ugotowane udka, to obrać mięsko i pokroić na drobne ciuczki. Pieczarki zetrzeć na grubej tarce, podsmażyć, pod koniec dodać startą też na grubo marchewkę, poddusić na półtwardo. Smażenie pieczarek najlepiej zrobić tak: najpierw same na patelnię, a kiedy odparuje sok (jeśli trwa to zbyt długo, po prostu go odlać), a dopiero potem dodać tłuszcz. Cebulkę w kosteczkę i zeszklić (nie rumienić!), szczypiorek posiekać, czosnek przecisnąć.
Jeśli mamy grzybki mun - przygotować zgodnie z przepisem na opakowaniu.
Makaron zalać na 3 minuty wrzątkiem, odcedzić, przelać dobrze zimną wodą, pokroić na kawałki około 3 cm.
Następnie mięso rozdrobnić na małe kawałeczki, wymieszać z pozostałymi składnikami i „łapać smak”. Ma być dość słone, lekko kwaśne, ostre i imbirowe. 
WAŻNE: farsz nie może być mokry, bo papier będzie przemiękał w trakcie smażenia; jeśli tak się stanie, trzeba zawijać w podwójną warstwę ciasta, a wtedy trudno – wewnętrzna warstwa papieru ryżowego będzie gumiasta.
Papier zmoczyć w wodzie zgodnie z instrukcją, rozłożyć na ściereczce. Zawijać farsz w ciasto metodą „na krokieta”, tzn. najpierw boki do środka na farsz, a potem już w rulonik. Jednorazowo przygotowuje się tyle ruloników, ile się zmieści na patelni, trzeba je smażyć, gdy tylko ciasto obeschnie z wierzchu. 
Smażymy na rumiano z obu stron w dużej ilości oleju, aby nie dotykały dna.
Wykładamy na ręczniczki papierowe.
Uwaga: jeśli sajgonka "puści" - tłuszcz pryska na pół kuchni, naprawdę warto kupić takie płaskie duże sitko do przykrywania patelni. 
Polać sosem. Na osobę trzeba liczyć co najmniej po 4, są przepyszne!

Gulasz wieprzowy

2009-05-09
Wczoraj w „Poradniku Domowym” widziałam wyniki ankiety na temat preferencji kulinarnych Polaków. 93% rodaków - co było do przewidzenia – najbardziej lubi polską kuchnię. W mojej rodzinie jest sto procent miłośników rodzimych smaków. Z pewnością dlatego, że kulinarne upodobania kształtują się w dzieciństwie i najbardziej nam smakuje to, do czego przywykliśmy w rodzinnym domu. Potem tęskni się za tymi daniami „na obczyźnie” i nie wyobrażamy sobie np. świąt bez potraw, które były ZAWSZE. Śmiać mi się chce, jak różne rodzime pseudo-gwiazdki w wywiadach zdradzają, że uwielbiają sushi, swoim facetom robią sushi i w ogóle żywią się tylko tym. I wszystkie na jedno kopyto - to już bym zmyśliła coś oryginalnego, no nie wiem, jakieś danie narodowe Trynidadu i Tobago albo Burkina Faso, a nie ciągle to suszenie.
Oczywiście, że ja nie gotuję tylko „po polsku”, ale przeważnie tak.
I dzisiaj jest właśnie gulasz z kaszą i surówką z kiszonej kapusty. Każdemu smakuje i nie ma dwóch zdań: moi by nie zamienili na krewetki czy homary. Na osobę trzeba liczyć 15 dkg mięsa wieprzowego lub wołowego. Szybciej robi się gulasz wieprzowy, zwłaszcza, gdy pokroić go na drobne kawałki, jednak wołowy ma swój smaczek… Niemniej dużo trudniej kupić świeżą i młodą wołowinę niż świninę. Ja robię gulasz z karkówki, z łopatki lub z szynki, może być też ładne tzw. gulaszowe czy biodrówka.
Potrzebny będzie duży rondel (garczek) o grubym dnie i patelnia, jeśli robimy z podanej niżej ilości mięsa, bo nie zmieści się „na raz” przy obsmażaniu.
Składniki:
Około 1,2 – 1,5 kilo mięsa wieprzowego (teoretycznie wychodzi 2 obiady dla 4 osób),
2 duże cebule,
2 - 3 łyżki śmietany, normalnej 12%,
3 łyżki mąki pszennej na zasmażkę, w wersji leniwej 2 sosy pieczeniowe jasne (ale zmieniają nieco smak potrawy!),
2 łyżeczki vegety (lub oczywiście soli :-), 
2 listki bobkowe (laurowe), po sporej szczypcie majeranku, kminku mielonego, lubczyku, pieprzu wg uznania,
3-4 ząbki czosnku,
olej do smażenia,
gorąca woda do podlewania mięsa.

Mięso opłukać, osuszyć papierowymi ręczniczkami i pokroić w kostkę, taką na oko 3 na 3 cm (można oczywiście w grubszą, ale małe są podzielniejsze na kęsy na talerzu). Cebulę pokroić w dowolny sposób, bo i tak się rozpadnie w trakcie duszenia, i zeszklić na oleju. Nie używam w takich przypadkach oliwy, bo ma ona swój specyficzny i zdecydowanie nie polski smak. Jeśli mięsa jest dużo, trzeba go obsmażać na dwa razy: raz na osobnej patelni, a drugą część w tym głównym rondlu, tylko trzeba wcześniej cebulkę odgarnąć na boki.
Ponieważ wydzieli się dużo soku, mięso zacznie się dusić w sosie własnym zamiast smażyć, więc trzeba ten sok małą chocheleczką tymczasowo wybrać z garnka (w trakcie duszenia dolejemy go z powrotem). Lekko zrumienioną wieprzowinkę posypujemy vegetą, dodajemy bobek, podlewamy wodą (tak z pół szklanki) i dusimy na małym ogienku na płytce do półmiękkości (co jakiś czas zaglądamy do garnka i uzupełniamy wodę). Dodajemy pozostałe przyprawy (czosnek przecisnąć) i doduszamy do pożądanej miękkości.
W tym czasie robimy zasmażkę, aby zagęścić sos (patrz tu: przepis na kopytka). Na koniec zaprawiamy rozbełtaną i zahartowaną gorącym sosem śmietaną.
Bardzo pasuje do tego kasza perłowa (klik!) i surówka z kiszonej kapusty.
Ja kupuję kapustę o nazwie „Marzenie” (he he, ciekawe, kto im wymyśla te nazwy), na woreczek kapustki trzeba jeszcze 1 jabłko, 1 cebulę i 1 marchewkę. Kapustę lekko odcisnąć, przesiekać, warzywa i jabłko zetrzeć na grubej tarce. Dodać soli do smaku, dużą szczyptę cukru, trochę kminku, pieprz i ze 3 łyżki oleju. Surówkę trzeba zrobić wcześniej, żeby się „przegryzła”.
P.S. Hurma i Czereda orzekła, że na tym zdjęciu wyszło mi coś na kształt piersiastej baby. Kobita jest cycata, bo preferuje POLSKĄ KUCHNIĘ!

Wątróbka smażona

2009-04-29
Dzisiaj na stołówce były racuchy. Obiektywnie smaczne, ale „moi” stwierdzili, że to nie jest danie obiadowe, tylko deser. Rzeczywiście, praktycznie nigdy nie gotuję słodkich drugich dań, więc dorobiłam domownikom wątróbkę. Przepis jest oczywiście banalnie prosty, ale mi najbardziej smakuje właśnie MOJA wątróbka.
Składniki:
4-6 kurzych wątróbek,
2 duże cebule,
olej do smażenia,
sól, maga, pieprz czosnkowy,
duża patelnia z grubym dnem.
Podroby szybko przepłukać na sitku.
Cebule skroić w grube pióra, wrzucić na rozgrzany olej, zeszklić. Odsunąć cebulkę na brzegi patelni, na środek wrzucić wątróbki, podkręcić ogień, podsmażyć aż zmienią kolor. Wtedy odwrócić je „na plecki” i przykryć patelnię dużą pokrywką. Zmniejszyć ogień, smażyć do momentu odparowania soku, który z nich wycieknie. Posolić, znowu odwrócić, pomagować, posypać pieprzem czosnkowym (Kamis) i dalej smażyć (już odkryte) do pożądanego stopnia zrumienienia.
Taka wątróbka jest miękka w środku, apetycznie zrumieniona z wierzchu, a cebulka też jest i miękka i rumiana. Zresztą widać na zdjęciu… Najlepsza z białą bułką i ogórkiem kiszonym.

Waniliowy sernik Grażynki

2009-04-26
Ten sernik jest kremowy, a jednocześnie nie przypomina serowej pianki (chociaż Tata podejrzewał, że w ogóle nie jest pieczony). Jak dla mnie, to najlepszy sernik po wiedeńskim Mamy (uwaga, dopisano: najlepsiejszy jest sernik o ten!), dzieci za nim przepadają. Poza tym jest on wspaniałą bazą:
– można go aromatyzować olejkiem migdałowym zamiast wanilii i dodać podprażane płatki migdałów,
- dodać likieru kokosowego i posypać kokosem,
- wmieszać grubo tartą gorzką czekoladę,
- dodać rozpuszczonej w odrobinie wody kawy instant (wtedy wychodzi coś a la cappuccino),
- dosypać otartą z cytryny skórkę i sok cytrynowy – no po prostu co kto lubi, on wszystko przyjmie.
Także sprawa spodu pod sernik jest otwarta:
można go piec na spodzie orzechowym (patrz: mazurek orzechowy Zuzanki), na spodzie z ciasteczek kruszonych, na cienkim kruchym cieście itp., chociaż ja najlepiej lubię po prostu SAM SER.

Proporcje są na tortownicę 22-23 cm, ale piekłam go także na standardowej, prostokątnej blasze – wtedy trzeba wziąć półtorej porcji.
SKŁADNIKI:
1 kg sera białego półtłustego (nie ma większego znaczenia, z jakiej firmy: piekłam i z Jasienicy, i z Garwolina, i z Trzebowniska), 7-8 jajek (jeśli są duże, wystarczy 7), 1,5 szklanki cukru kryształu (można mniej, będzie mniej słodki), 0,5 kostki masła (ale piekłam też na margarynie i - sorry - nie czułam większej różnicy, w smaku przynajmniej), 1 budyń śmietankowy bez cukru, 1 łyżeczka proszku do pieczenia (z małym czubkiem), cukier waniliowy (ja daję dwa – wtedy mniej cukru zwykłego, albo dodaję parę kropel esencji waniliowej),
Ser zmielić raz przez maszynkę, przez średnie (tak, tak, to nie ma być muto) sitko.
Zanim zaczniecie robić masę serową – włączyć na piekarnik!!! (na 160-170%, na grzanie góra i dół, druga półka od dołu).
Masło stopić, odstawić do wystudzenia (nie do lodówki, bo zastygnie z powrotem).
Tortownicę wysmarować cienko margaryną. Miałam kiedyś taki tłuszcz w sprayu do ciast, to było świetne rozwiązanie, niestety, zniknął z naszego małego miasteczka, bo panie podchodziły do niego nieufnie.
Jaja ubić z cukrem i cukrem waniliowym (oczywiście mikserem, tymi wielofunkcyjnymi wiertakami) aż zbieleją i podwoją objętość. Dodawać po łyżce sera i miksować, aż powstanie gładka masa. W tym momencie należy zdwoić uwagę, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że domownicy wyżrą serowy kremik palcami z miski.
Budyń i proszek do pieczenia przesiać do masy, zamieszać, wlać tłuszcz, jeszcze raz krótko zmiksować aż do połączenia składników.
Piec około godziny, patrząc przez szybkę, co się dzieje. BARDZO WAŻNE: sernik ma być koloru jasnej słomy, nie wolno go przepiec! On się będzie wydawał „żywy”, nawet może i nie do końca „zsiadnięty” na środku, ale tak ma być. Jeśli łapałby zbyt szybko rumieniec, trzeba zmniejszyć temperaturę o 10 stopni i przykryć go folią, pomaga też przełączenie na grzanie samego dołu. Wierzch może delikatnie spękać, ale to nic. Powierzchnia prawdopodobnie będzie nierówna, ale wyrówna się w lodówce.

Po godzinie wyłączyć piekarnik, otworzyć drzwiczki i nieco go wysunąć, żeby nie przeżył szoku termicznego od razu. Po 10 minutach wyjąć na deskę, a gdy wystygnie na parę godzin do lodówki (ja daję na całą noc, bohatersko powstrzymując wyjącą z łakomstwa rodzinę). Na pewno opadnie – chyba nie istnieją „nieopadające” serniki. Jeśli ma iść na stół teściowej, to można delikatnie wyrównać wierzch i polać czekoladą :-D



Gomółkowy ser do barszczu wielkanocnego



2009-04-24
To jest przepis na suszony ser do barszczu białego, który "otwiera" wielkanocne śniadanie.
Moje babcie i prababcie robiły z białego suszonego sera gomółki (patrz tu!), ale ten ser nie jest ucierany jak do gomółek.
Taki suszony serek robiła moja Teściowa do wielkanocnego barszczu (żurku?). Dla 4 osób wystarczy 2 kostki sera, takie po 25-30 dkg, sól i ulubione przyprawy.
Bardzo pasuje kminek, pieprz, majeranek, słodka papryka, lubczyk (ten nigdy nie zawadzi…)
Największym problemem jest zawsze wyciśnięcie z twarogu wody. Zawartość sera w serze oceniam na jakieś 60-70%, reszta to serwatka, dlatego przygotowanie trzeba rozpocząć co najmniej tydzień wcześniej. Babciom było łatwiej, po pierwsze w „syrnym worku” można było go dokładnie odcedzić, a po drugie dawniej w domach była prasa do sera, która nota bene kojarzyła mi się z narzędziem tortur. Wobec tego trzeba porcje twarogu (dobry jest taki w kształcie klinka, można go też uformować w klinek w lnianej ściereczce, ale dłużej wtedy schnie) położyć na grubej podściółce z papierowych ręczników (często zmienianych), przykryć podobną warstwą i czymś mocno z góry obciążyć, aż cała "woda" się odciśnie. I tu rodzi się pytanie: CZYM?
Rozważałam dwa tomy Encyklopedii PWN, ale powstrzymał mnie nauczycielski etos. 
Dwie cegłówki byłyby w sam razik – ale skąd wziąć? Nasi kulturalni „chłopcy z Rynku” nie z tych, co by proponowali „Kup pani cegłe”. Dębowy taboret do góry nogami – nie wlezie do lodówki. 
W końcu: eureka! – płaski garnek z wodą (uprzedzić męża, że to nie kompot).
Gdy odejdą pierwsze wody, trzeba ser posolić z każdej strony. Sól wyciąga resztę wody i konserwuje. I tak ze 2 dni, dopóki ręczniczki nie będą prawie suche. Wtedy posolić jeszcze raz, natrzeć przyprawami i suszyć parę razy po kilka minut dziennie w piekarniku (ja nastawiam na 50 stopni i włączam termoobieg). Polecam też włożyć do ciepłego piekarnika po pieczeniu czegoś – termoobieg strasznie żre prąd, a gdy przygrzewa słoneczko, można dosuszać na parapecie. Nie trzeba już chować do lodówki, jeśli serek trochę „obśliźnie” nie przejmować się, na pewno się nie zepsuje, a on musi nabrać takiego specyficznego smaku.
Kiedy jest już z wierzchu twardy, żółty i ostro pachnący – jest gotowy. Raz przesuszyłam go i po obkrojeniu został mi maleńki glonek, więc trzeba uważać, żeby nie wysuszyć na wiór :-D
Przechowuje się go w suchym, chłodnym miejscu (potem można i w lodówce) zawinięty w ściereczkę. Koniecznie oświęcić w Wielką Sobotę (razem z wędliną, chlebkiem, jajkiem i chrzanem, czyli tym, co widać na zdjęciu). 
Serek (czasami trzeba okroić go z wierzchniej, twardej skorupki) jest zwarty, koloru kości słoniowej, kroi się w idealną kosteczkę i wspaniale pachnie. I ma ten niezmieniony od wieków smak – a przynajmniej mnie tak się wydaje :-).

piątek, 20 listopada 2009

Najprostsze ciasto ucierane


Ciasto piekła Martusia 19 kwietnia 2009 r. Niestety, zdjęcie oryginalne (z dżemem borówkowym) gdzieś wcięło, dlatego przepis obrazuje fotka z letniej wersji z miękkimi owocami.

To rzeczywiście najprostszy z pieczonych placków, wczoraj Martusia upiekła go sama (efekt widoczny na zdjęciu). Zawsze się udaje, raz nawet piekłyśmy go z mamą i zagadałyśmy się w trakcie do tego stopnia, że po wsadzeniu ciasta do piekarnika okazało się, że jaja zostały na stole. Wyciągnęłyśmy szybko blachę, wydłubały śliwki (akurat był z węgierkami), jeszcze raz zmiksowały ciasto z jajami i też się udał!
Można go robić z owocami (chociaż jabłka i śliwki muszą być z tych miększych), można ze skórką i sokiem z cytryny, z kawałeczkami czekolady, nawet z dżemem jest pyszny, właśnie Martik robił z dżemem borówkowym. Ja najbardziej lubię z malinami. Ponieważ ciasto jest niedrogie, więc można wypróbować wszystkie opcje.

Składniki (na tortownicę 23 cm lub kwadratową blaszkę, na dużą blachę trzeba półtorej porcji):
2 szklanki zwykłej mąki,
1 niepełna szklanka cukru zwykłego (czyli kryształu/grysiku) - jeśli owoce czy dżem są słodkie, można wziąć mniej,
½ szklanki mleka,
½ kostki margaryny,
4 całe jaja,
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia.

Piekarnik nastawić na 180 stopni (o tym się często zapomina i potem jest panika, np. przy biszkopcie, kiedy cała rodzina na zmianę omdlewającymi rękami ubija, "podtrzymując " ciasto, zanim się piekarnik nagrzeje).
Formę wysmarować margaryną i wysypać tartą bułką lub grysikiem (kaszką manną, nie cukrem). Margarynę stopić, nie rumieniąc.
Wszystkie składniki zmiksować, wylać na blachę, poukładać nadzienie.
Piec około 40 minut, gdyby wierzch zbyt się rumienił, przykryć folią aluminiową.
Sprawdzamy wykałaczką lub patyczkiem do szaszłyków – jeśli wkłuty w środek placka nie lepi się po wyciągnięciu – gotowe!
P.S. Ania Kseniowa, Pełnoletnia z Irlandii – upieczcie i powiedzcie jak się udał na „obcej ziemi”.

Kotleciki drobiowe Kasi



2009-04-18

Lubię gotować z moją bratową Kasią. Zawsze mamy sobie coś do powiedzenia, przeważnie nigdzie się nie spieszymy, można zrobić parę przerw na cygarka, no i przeważnie nam WYCHODZI. A gdy jeszcze jest lampka Martini, to wychodzi nam cudownie! (vide: popisowa pascha z 2007 r., nie do odtworzenia mimo prób). Ten obiadek jednak Kasia gotowała sama i to w ekspresowym tempie, bo zgłodniała wataha dyszała jej w plecy. Kotleciki są pyszne, bardzo proste, szybkie i łatwe do urozmaicenia – za każdym razem można podać je inaczej, zmieniając dodatki. Proponuję nasmażyć na sobotę i niedzielę i zrobić dwa różne obiadki, jeden z ryżem, drugi z ziemniaczkami.
Składniki:
podwójna pierś z kurczaka,
2 jajka,
1-2 łyżki mąki zwykłej,
1-2 łyżki majonezu,
5-10 dkg sera żółtego,
pieprz, sól lub vegeta lub przyprawa typu maggi.
Dodatki (według uznania): cebulka uduszona, 2 ząbki czosnku, usmażone w plasterkach pieczarki, papryka czerwona pokrojona w kosteczkę, dowolne zioła (np. prowansalskie), natka pietruszki – można oczywiście pododawać po kilka składników naraz.

Pierś pokroić w kostkę, ser zetrzeć na grubej tarce, wymieszać z jajkami, mąką i majonezem, dodatkami i przyprawami. Smażyć na rumiano na głębszym oleju.
Pyszne są z ryżem, jeśli doda się do wody do gotowania ryżu trochę kurkumy, to wyjdzie taki żółciutki. Można też rozpuścić kostkę bulionową w tej wodzie, super jest taka Knorra z oliwą i ziołami.
Sos do sałaty jest bardzo prosty, ja nie daję jajek siekanych, tylko do śmietany z majonezem ścieram jajko na drobnej tarce + rzodkiewka, szczypiorek lub koperek i gotowe!
Wataha pożarła to w okamgnieniu, ledwie uratowałam jedną porcję do zdjęcia. Tata-basior (prywatnie mój brat) wciął 4, więc proponuję dla 4 osobowej rodziny na 2 obiady wziąć dwie piersi podwójne.

Sernik wiedeński

2009-04-18 Sernik wiedeński – król serników

Sernik jest jednym z ulubionych ciast Polaków, dlatego jest setki przepisów na najróżniejsze z nich. Jednak królem wszystkich serników jest ciasto, które piecze moja Mama. Przepis „wykradł” Dziadziu z tajnego zeszytu babci Myszki, ale babcia się nie gniewała, bo nie ma już sił sama piec to pracochłonne ciasto. Ten sernik jest drogi i jest przy nim dużo pracy, początkujące kucharki nie dadzą rady, ja też się na niego nie porywam. Poza tym jest miła świadomość, że przyjdzie się do Mamy na święta i na pewno zostanie się poczęstowanym tym „serowym tortem”, jak określiła to jedna z pań, treściwym, ciężkim, a jednocześnie rozpływającym się w ustach.
Przepis podaję zgodnie z notatkami mistrzyni (moje dopiski w nawiasach kwadratowych):

Składniki:
1,5 kg sera białego (na dużą tortownicę) – [nie może być mokry, lepiej „Jasienica” niż „Trzebownisko”],
3/4 kostki masła, jeżeli ser jest półtłusty, przy chudym cała kostka,
40 dkg cukru pudru (jedna zgrzewka),
10 jaj dużych, jeśli małe 11-12,
łyżeczka proszku do pieczenia,
cukier waniliowy,
otarta skórka z cytryny lub 10 kropelek zapachu cytrynowego,
2-3 łyżki mąki krupczatki.

Zaczynamy od kupienia dobrego sera z twardego bloku, broń Boże nie lara, a już Boże zachowaj z wiadereczka [czyli gotowy, przemielony a la homo]. Ser przemleć przez drobne sitko makowe. Mają spadać luźne kitki (takie knoteczki). Jaja, cukier i masło utrzeć mikserem do białości, dodawać stopniowo ser, aż powstanie kremowa masa. Wziąć odpowiednio dużą miskę i uważać, aby najpierw tymi żółtkami i masłem zmoczyć cukier, w przeciwnym wypadku będziemy młynarkami w zapylonej na biało kuchni. Po utarciu delikatnie zapodać proszek, cukier waniliowy i krupczatkę oraz sztywno ubitą pianę. Jeśli ser był troszkę mokrzejszy dać 3 łyżki krupczatki. Trzeba palcem skosztować, gdy mało słodkie (bo czasem ser jest kwaśniejszy), to do piany dodać cukru grysiku (nie zapomnieć o odrobinie soli do piany, lepiej się ubije i doda kroplę smaku). Tortownice wysmarować i wyścielić folią aluminiową. Piec ok. 1 godz. w temperaturze 180 st., ale uwaga - po 40 minutach podkręcić na 200. Skórka po upieczeniu ma być ciemna, wtedy jest gwarancja, że spód także jest upieczony. Nie przejmować się, że opadnie, potem się wyrówna i zaleje polewą. Nie ruszać z piekarnika, aż wystygnie.
Polewa
1/4 margaryny (koniecznie zwykłej),
czubata łyżka cukru,
czubata łyżka kakao,
2 płaskie [he,he] łyżki wody.
Składniki wymieszać i grzać nad palnikiem, najlepiej w rondelku z długim "ogonem", aż woda odparuje. Nie wolno tego zagotować!
Ciasto polać polewą, a kroić najlepiej na drugi dzień. Smacznego!

Bajeczne ciasto (bez pieczenia)

2009-04-13 Ciasto Martusi
To ciasto robi się samo (prawie ;-) Każda, nawet początkująca kuchareczka może go wykonać i zabłysnąć. Moja córcia zrobiła go praktycznie od A do Z sama, no może od C do W, krem gotowałyśmy z Kasią Wojtkową, bo dziewczynki akurat ozdabiały mazurka.
Przepis dostałam od żony kolegi z pracy Wiesia, za co bardzo dziękuję.
Ciasto:
No ciasto to już bajeczka, to w ogóle nie jest ciasto, tylko KRAKERSY, normalne słone z Lajkonika (nie wysyłać faceta po ich zakup, bo kupi cebulowe, albo paprykowe).
Przełożenie:
Dwie warstwy masy to krem budyniowy, pewnie każda gospodyni ma swój wypróbowany przepis, ale ten jest niezawodny, bo się nie krupi. Trzecia warstwa to krem krówkowy, wierzch to bita śmietana.
Zacząć od nastawienia puszki ze słodzonym, skondensowanym mlekiem na 2,5 godziny przed pieczeniem.
Krem:
3 żółtka, 6 łyżek cukru kryształu, cukier waniliowy podwójny, szczypta soli, półtorej łyżki mąki pszennej, półtorej łyżki mąki ziemniaczanej, pół litra mleka, kostka masła.

Żółtka utrzeć mikserem z 4 łyżkami cukru i solą do białości. Dodać obie mąki i wymikserować – powstanie gęsta paćka. Mleko zagotować z 2 łyżkami cukru i cukrem waniliowym. Gorące wlewać cienkim strumyczkiem, energicznie mieszając trzepaczką-rózgą.
Powstałą płynną masę zagotować w rondlu o grubym dnie, na płytce na malutkim ogieńku ciągle mieszając (to jest ten newralgiczny etap, niestety, krem musi „bulkać” chociaż z minutę, żeby mąka straciła smak surowizny). Jeśli się skrupi (zgrudkuje) nie rozpaczać – zapalić cygara, wziąć się w garść, odpalić noże w mikserze (takie blenderowe) i wymiksować to na gładko.
Wystudzić - najlepiej nalać wody do umywalki, wstawić tam garnek, ale wcześniej zapowiedzieć rodzinie, żeby nikt się nie zapędził umyć ręce, facet na stówę nie zauważy, że coś stoi w umywalce. Zuzię zobowiązać do mieszania kremu co jakiś czas (żeby nie siadł kożuch), Martusię zagonić do ucierania masła na pianę. Wystudzony budyń dodawać po łyżce do masła, ucierać do uzyskania gładkiego kremu. Męską część rodziny wezwać dopiero do wylizania miski i wiertaków.
W prostokątnej formie (he he he, można i w okrągłej, ale to problem dla jakowegoś Euklidesa, jak wyłożyć okrągłą formę krakersami) ułożyć krakersy. I tak nie spasują do końca, ale to już był problem dziewczynek, czy cięły, czy podgryzały, w każdym razie wyłożyły idealnie. Na to wykładać krem, potem znowu krakersy, potem znowu krem, potem krakersy, potem krówka, potem krakersy uuuffff…
Na wierzch idzie bita śmietana. Wystarczy 0,5 litra 30%-towej, ja kupuję „Łaciatą”. Niestety, nie wiedzieć czemu, nie można już u nas kupić zagęstników do śmietany Oetkera, a były jedyne. Dałam żelatynę, ale wtedy ta warstwa nie jest idealnie gładka. Do śmietany dać tylko płaską łyżeczkę cukru pudru, bo „wytrawna” śmietanka stanowi dobry kontrapunkt dla słodyczy ciasta.

Dekorować według uznania, polecam gorzką czekoladę startą na wiórki (uwaga, nie kupujcie dekorów, są bardzo drogie, a wystarczy tabliczka gorzkiej czekolady z niedrogiej firmy, połowę się zetrze na grubej tarce – długimi pociągnięciami, wtedy zwiną się w ślimaczki – a połowę się roztopi z łyżeczką masła na napisy do mazurka).
Kiedy na drugi dzień krakersy zmiękną, a ciasto się zestali – palce lizać!

Mazurek Zuzianki


2009-04-13
W tym roku upiekłyśmy mazurek na orzechowym spodzie i na tortownicy, więc jest okrągły.

Orzechy włoskie (2 szklanki) zmieliłam w maszynce. Dodałam 2 łyżki cukru (uwaga: ten spód jest bardzo słodki, jeśli ktoś woli, to chyba można wziąć 1 łyżkę). W przepisie jest cukier kryształ, ale jednak lepiej jest dać puder, bo grubszy kryształ nieco zgrzytał w zębach. Sypkie składniki łączy się stopionym masłem (3-4 łyżki), aż powstanie plastyczna masa. Wylepić tortownicę i podpiekać 10-15 minut w ok. 170 stopniach (druga półka od dołu w piekarniku). Gdy tortownica nie jest idealnie szczelna, trzeba ją zabezpieczyć folią aluminiową od spodu. Orzechy się lekko zarumienią i cudownie zapachną w całej kuchni! Nie przejmować się, że po upieczeniu wygląda to na bardzo kruche, nie rozsypie się po odpięciu obręczy (oczywiście na drugi dzień, po zlepieniu tego masą krówkową, daje się normalnie kroić na porcje).
Masa krówkowa znajduje się w przepisie na pierwszy mazurek.
Dekoracja według uznania, jak widać, dziewczynki zrobiły to prześlicznie. A ile było oblizywania paluszków…

Coś od czapy: chleb i sałata (bez przepisu :-D)



Śledzie pod pierzynką


2009-04-10
Te śledzie to niby nic nadzwyczajnego, ale zawsze w postne dni cieszą się wielką popularnością. Jemy je zawsze rano w Wigilię i w Wielki Piątek, ale z powodzeniem można je podać na każdym „zimnym stole”. Ich smak zależy przede wszystkim od śledzi, dobre są z firmy „Delfin”, z „Lapsa”, albo na wagę, przy czym to muszą być te w oleju, nie w occie.

Dla 4 osób potrzeba minimum po 2 śledziki, dwie cebule, pół małego kubka śmietany i taką samą ilość majonezu, 6 jajek na twardo, sól, pieprz, szczypta cukru i szczypta kwasku (lub parę kropel octu winnego).
Cebulę pokroić w piórka, posolić, posypać cukrem i kwaskiem i porządnie wygnieść, aż zmięknie. Straci wtedy ostry smak i będzie lżej strawna. Śledzie osączyć dobrze z tłustej zalewy, pokroić w dwucentymetrowe paski i ułożyć na półmisku. Przykryć warstwą cebuli i polać sosem, zrobionym z posolonej śmietany wymieszanej z majonezem i pieprzem. Jajka zetrzeć na grubej tarce, posypać po wierzchu, posolić. Ja na Wielki Piątek nie zdobię tego jakoś szczególnie, ale na inną okazję można udekorować grzybkami marynowanymi czy wachlarzykami z ogórka kiszonego.
P.S. Chlebek na zdjęciu nazywa się "Pasterski". Smakuje jak pieczony w piecu. Polecam wyprawę do Geesu w Strzyżowie :-)

Kopytka (paluszki) ziemniaczane z sosem grzybowym


W sobotę i niedzielę były na obiad paluszki ziemniaczane. One są tak pyszne, że chyba by się rodzince nie znudziły przez cały tydzień. W moim domu mówiło się na nie właśnie „paluszki”, bo miały wydłużony kształt; były jeszcze okrągłe (z takim dołeczkiem) kluski śląskie i leniwe, do których dodaje się sera białego.
Najpyszniejsze paluszki są z sosem grzybowym z prawdziwych, leśnych grzybów. Tu przydaje się zaprzyjaźniony grzybiarz, któremu całe grzyby nie idą na Wigilię, tylko – złaszony zaproszeniem na pyszny obiadek – sprezentuje nam woreczek suszu na sos (niekoniecznie w czasie suszy na szosie…).
Od razu radzę ugotować ziemniaków na podwójną porcję. Z 1,5 kg wychodzi paluszków dla 5 osób, ale one mają magiczną zdolność przyciągania gości, prawie jak pierogi.
A teraz przepis krok po kroku:
CIASTO:
1,5 kg ugotowanych ziemniaków, najlepsze są sypkie, ale w życiu mi się nie zdarzyło, żebym przyszła do sklepu i poprosiła o sypkie ziemniaki, a sprzedawczyni nie odpowiedziała wzrokiem: „Pani, a skąd ja mam wiedzieć, czy sie sypio czy sie klejo?”
2 kopiate łyżki mąki ziemniaczanej,
mąka pszenna zwykła (ile, o tym poniżej),
2 jajka,
sól do ugotowania ziemniaków.
SOS:
ze dwie garści grzybów suszonych,

mąka pszenna na zasmażkę (3 łyżki) lub 
gotowy sos grzybowy z torebki, ale to wyjście awaryjne, jak spalimy już tę zasmażkę i nie mamy nerwów jej prażyć jeszcze raz,
mała cebula,
2 łyżki śmietany (lub słodkiej śmietanki),
pół kostki masła,
sól, pieprz, 
szczypta suszonego czosnku w proszku,
ja dodaję ciut tymianku bo pasuje do grzybów.

Ziemniaki normalnie ugotować w osolonej wodzie, jak do drugiego dania. Odparować w garnku (nie dusi się gorących i „mokrych” ziemniaków, bo robią się gumowate, bardzo fajnie i naukowo wyjaśnia to w swych książkach kucharz - fizyk, Herve This). Jeszcze ciepłe kartofelki dokładnie wydusić tłuczkiem lub przepuścić przez praskę. Do przeciskania przez praskę też warto je wydusić, bo wtedy idzie to o niebo łatwiej (szczególnie, gdy ma się tak durną praskę jak moja... klik!)
Nie polecam mielenia przez maszynkę, bo sam proces późniejszego mycia maszynki jest tak frustrujący, że tej czynności należy sobie maksymalnie oszczędzać.
Przeciśnięte przez praskę ziemniaki zostawiamy w garnku do zupełnego wystygnięcia. Nastawiamy wodę na gotowanie, w dużym garze, wodę solimy ok. 2 łyżeczki. Na patelence lub w rondeleczku podsmażamy min. ¼ kostki masła do polania wyjmowanych paluszków.

Wracamy do ziemniaków: ugniatamy je na płasko w garnku i dzielimy nożem na krzyż na 4 części. Jedną część wybieramy i wykładamy na resztę, a w jej miejsce wsypujemy mąkę ziemniaczana i sypiemy mąkę pszenną do wyrównania tego miejsca. Następnie dodajemy rozbełtane widelcem jajka i dokładnie zagniatamy (w garnku, po co paprać stolnicę). Powinno powstać elastyczne, gładkie ciasto, jeśli lepi się do rąk, trzeba dosypać mąki. Oddzielamy sobie po ok. ¼ ciasta, wykładamy na posypaną mąką stolnicę (od biedy można i stole, tylko nie zapomnijcie zdjąć obrus) i w procesie tzw. „taczania” formujemy wałeczki o fi kiełbasy typu „zwyczajna”. Następnie je spłaszczamy i ostrym nożem odcinamy z nich paluszki – kopytka, odsuwając je od siebie (lubią się lepić).
Musimy to robić szybko i woda już musi wrzeć, bo ciasto bardzo wolnieje, gdy się je obrabia. Bardzo przydaje się czyjaś pomoc w produkcji kopytek w hurcie ;-)
Gotujemy we wrzątku przez 2-3 min od wypłynięcia na powierzchnię. Tu już każdy sam musi wypraktykować, ile będzie trwać gotowanie, najlepiej w pierwszej partii wrzucić tylko parę i spróbować, przy okazji się okaże, czy woda jest odpowiednio słona. Wyjęte kluski pokropić masełkiem i podawać z sosem. Można odsmażać, ale gwarantuję, że zostaną pożarte jeszcze gorące.
Sos można sobie zrobić nawet poprzedniego dnia, ale 3 dni już nie wytrzyma. Najpierw trzeba namoczyć grzyby, najlepiej na noc. Ugotować je do miękkości w wodzie z solą. Grzybki odcedzić (wywar zachować!) i pokroić w drobną kosteczkę. Cebulę skroić jak najdrobniej i poddusić na jasnozłoty kolor na maśle (min. ¼ kostki). Cebulkę warto dusić wolniutko, na minimalnym ogniu, pod przykryciem, wtedy robi się rumiana, a jednocześnie miękka. Wywar z grzybów uzupełnić wodą do żądanej ilości sosu. Dodać cebulę, grzyby, pieprz, odrobinę czosnku i tymianku (dobrze podkreślają smak grzybów) i gotować razem na malutkim ogniu.
W tym czasie na suchej patelni lub rondelku o grubym dnie uprażyć na jasnobeżowo mąkę pszenną. Do gorącej mąki dodaje się zimną wodę i ciągle mieszając taką trzepaczką – rózgą rozprowadzamy mąkę na półpłynną papkę. Tę papkę przez sitko wlewamy do sosu, mieszając do czasu zagotowania i łapiąc konsystencję, ten sos powinien być raczej gęsty, ale w razie czego można dogęścić, rozbełtując śmietanę z łyżką mąki. Na koniec dajemy śmietanę i pieprz, ew. magę (ja używam przyprawy „Delikat” w płynie, ale i tak się mówi na to: „maga" - mam nadzieję, że spadkobiercy Juliusa Maggiego mnie nie pozwą :-D)

Paróweczki - ośmiorniczki

2009-04-04 Paróweczki dla Chrześniaczka
Mój chrzestny synek Jasio bardzo lubi wszystko, co wiąże się z morzem, okrętami, marynistyką. A ja lubię Jasia :-)

Więc gdy tylko przyjedzie, zrobię mu PARÓWECZKI - OŚMIORNICZKI.
Sam pomysł nie jest mój, podpatrzyłam go na stronie www.ozdabianiepotraw.pl, ale go troszkę zmodyfikowałam. Tam parówki są z mikrofalówki, a ja po pierwsze nie mam mikrofali (bo i po co?), a po drugie, przygotowane w wodzie same się wywijają i te macki wyglądają bardziej naturalnie.
Potrzeba: 2-3 parówki z cielęciną (te są ulubione), po 2 ziarnka pieprzu na oczka (dla starszych dzieci) lub kawałeczek sera żółtego (dla młodszych, wtedy można zjeść z oczami), dowolna dekoracja.
Wodę zagotować i maksymalnie zmniejszyć gaz, bo parówki – jak sama nazwa wskazuje- powinny się bardziej parować niż gotować.
W międzyczasie naciąć końce ostrym nożem, do wysokości ok. 3 cm (głowa), dzieląc koniec kiełbaski na sześć (sześciornica) lub osiem (ośmiornica) części. Gdy ramiona się wywiną wyjąć, wetknąć oczka i „posadzić” na talerzu.
Oczka z sera robi się końcem rurki do napojów: z parówki wydłubać rurką 2 miejsca (oczodoły) i wetknąć wycięte uprzednio tą samą rurką z sera żółtego gałki oczne. Jeśli ośmiornica ma być wkurzona lub nadużywa grogu, to oczka można zrobić gęstym keczupem.
Ja Jasiowi zrobię jeszcze łódeczkę z jajka z żagielkiem z sera żółtego, chciał „Dar Pomorza”, ale powiedziałam, że mi braknie sera ;-)

Kasza perłowa na sypko - perła wśród kasz!


2009-04-02
Ponieważ dzisiaj byłam w domu sama, a rodzinka je obiady w szkole (no cóż, wydało się – w roku szkolnym gotuję tylko w weekendy), więc sama dla siebie nie musiałam się wysilać na dewolaje i ugotowałam se kaszy. Nieskromnie dodam, że moja kasza jest jak matka wszystkich kasz – po prostu pycha!
Najpierw trzeba sobie zrobić kawy. To jest właśnie MOJA kawa, w ukochanej filiżance od Siostry.



Potem trzeba zapalić. Można palić w trakcie picia (tę opcję preferuję).
Potem wyczyścić srebro metodą mojej Mamy (miseczkę wyścielić folią aluminiową błyszczącą stroną do góry, włożyć srebro i wlać ciepły roztwór z dwóch łyżeczek soli, po 2 godzinach wypłukać i wypolerować). Dzięki temu mój ukochany wisiorek z kotkiem Gacią na Księżycu wygląda tak:


Potem (ew. w trakcie) można się zabierać do roboty.

Tajemnicą sukcesu jest dobry surowiec i pewien myk, który podczytałam w książce „Potrawy z hiszpańskiej tawerny”. Co prawda dotyczyło to ryżu i nie jesteśmy w tawernie (a szkoda…), ale i „w temacie kaszy” się świetnie sprawdza. Poniżej zamieszczam więc kolejny przepis dla moich dziewczynek.

KASZA NA BARDZO SYPKO I SZYBKO TEŻ.

woreczek kaszy jęczmiennej (400 g.),
dwie kostki grzybowe „Knorra” lub wywar z grzybów suszonych - to wariant wigilijny,
pół kostki masła,
około ¾ litra gorącej wody,
pieprz, ew. sól.
Po pierwsze - to nie może być byle jaka kasza. Ta z darów z Unii odpada. Ja kupuję z firmy „Kupiec”, nazywa się „Jęczmienna mazurska perłowa średnia” (lub coś w tym stylu, kolejności określeń nie jestem pewna, bo już wywaliłam opakowanie). Najpierw trzeba ją porządnie odpłukać w 3-4 zimnych wodach w misce, mieszając palcami, żeby mąka się wypłukała. Wylać na sitko (najpierw sprawdzić, czy się zmieści na sitku, bo się zatka zlew). Druszlak (vel: durszlak; wersja dla purystów językowych) odpada, wyleci przez dziurki i na pewno zlew się zatka. Można jednak wyścielić druszlak jakąś rzadką szmatką.
Kiedy kasza odcieka, nastawić wodę w czajniku, a potem roztopić około pół kostki masła w garczku czy rondlu o grubym dnie. Na masełko wyrzucić kaszę z sitka i przemieszać (wypada jako kopiec - negatyw sitka, więc trzeba tę bołdę rozbić). Następnie SMAŻYĆ ją na średnim ogniu około 5-7 minut, mieszając, bo lubi przywierać. Bardzo dobra jest tu drewniana łopatka o płaskim, szerokim końcu.
W międzyczasie rozpuścić 2 kostki grzybowe w gorącej wodzie.
Kiedy kasza zacznie lekko skwierczeć i jest już mocno rozpalona (ale nie spalona! lepiej nie dogrzać niż spalić) zalać ją tym bulionem. Zacznie trzaskać i bulgotać, ale maska spawacza nie powinna być potrzebna (no chyba, że ogień był za duży…). Potem zamieszać, szczelnie przykryć pokrywką i radykalnie zmniejszyć ogień, najlepiej podstawić płytkę ochronną, ale bez też nic się nie stanie. Pogotować ze 2-3 minuty. Zgasić ogień.
Po 5 minutach zajrzeć – zapewne już wchłonęła wywar, ale jest mokra, więc znowu podświecić gaz i tak ze 3-4 razy. Kiedy kasza nie jest „na gazie” - przykrywam pokrywkę złożonym ręcznikiem, chyba, że gotuję na pozostałych palnikach, wtedy i tak jest gorąco na kuchni. Jeśli bulion już się wchłonął, a kasza dalej twardawa, to cyknąć gorącej wody. Po 20 minutach, góra: pół godzinie, powinna być dobra. Doprawiamy pieprzem, ew. solą czy magą.

Można podawać ze smażonymi pieczarkami, albo z sosem grzybowym czy pieczeniowym, a jaki jest gulasz z taką kaszą! A zrazy zawijane w sosie grzybowym! I ogórek kiszony do tego :-)
Ja ją zjadłam tak, jak na zdjęciu (ta papryka to nie dekor, to pyszna papryka mojej Cioci).

Mazurek z masą krówkową


Mój debiut - wtedy jeszcze na Bloggerze - to był mazurek z masą krówkową. Powstał 1 kwietnia 2009 roku i nawet się nie spodziewałam, że będzie mi się chciało pisać tak długo... A tak to wtedy leciało:
*****

W tym mazurku najważniejsze jest zdobienie, zresztą dawniej nawet nie piekłam takiego ciasta, dopiero kiedy mam kuchareczkę domową i drugą przyjezdną, to frajda dziewczynek jest warta (niewielkiego w końcu) wysiłku.
Właśnie ten  (porażające urodą zdjęcie pochodzi z 2007 roku ) dekorowała12 - letnia Martusia i - jak widać - całkiem całkiem jej to wyszło. Teraz mamy już większe doświadczenie, no i przyjedzie pomocnica Zuzianka, która ma całe 6 lat!








Spód do tego placka można robić dowolny. Robiłam i z kruchego (takiego jak na kruche ciasteczka) i z przepisu na mazurek królewski. W tym roku zrobię spód z mielonych orzechów, powinien być jeszcze lepszy, no i zużytkuję chociaż część z tony orzechów, którą obdarowała mnie Teściowa.
Ciasto I:
30 dkg mąki (ja biorą normalną, Poznańską Lubelli),
8 dkg cukru, szczypta soli,
kostka masła (schłodzić maksymalnie),
4 żółtka ugotowane (białka się przydadzą do dekoracji innych potraw świątecznych, robi się z nich fajną posypkę w patriotycznych barwach: czerwony kolor robi się wyciskając sok z buraka, ja to nawet trochę ćwikły wydusiłam),
łyżka gęstej śmietany (normalnej, 12% lub 18%, z powodzeniem może być Jasienica, byle nie to muto z Biedronki, coś jakby „Mleczna Dolina???”)

Żółtka przetrzeć przez metalowe sitko, nie radzę próbować przez gęste ani przez nylonowe, najlepsze są stare sitka z rzadkimi „oczkami”. Przecieraniem śmiało może zająć się najmłodsze, doradzam mieć jedno gotowane jajko w zapasie. Tymczasem starsze dziecko zaganiamy do siekania masła z mąką i cukrem. Techniki są trzy: albo na stolnicy siekamy nożem (mam taki wielki tasak, to właściwie jest coś jak toporek rzeźnicki, ale płaski i długi), ale wtedy ryzykujemy uszkodzenie stolnicy (lub dziecka). Spokojnie można rozcierać w palcach w misce i tak Marta to najczęściej robi, tylko trzeba się trochę śpieszyć, bo od ciepłych łapek masło się topi. Trzeci sposób to już hard, to się robi, gdy nie ma czasu, albo gdy trzeba wykonać dużą bołdę ciasta – wtedy potrzeba miski z pokrywką z otworem i miksera z trzepaczką w formie… hmmm…, jakby klateczki z 4 drutów, ja tym robię, ale już własnoręcznie.

Dopuszczenie raz dziecka do tego zaowocowało omączonym masłem na lampie. Kiedy osiągnie się coś w rodzaju kruszonki, dodać żółtka i śmietanę i zlepić ciasto (oczywiście nie wyrabiać, tylko zagnieść jako tako do kupy), gdyby się nie chciało skleić to cyknąć jeszcze trochę śmietany albo zimnej wody. Odstawić na minimum godzinę do lodówki. Blachy nie trzeba smarować, bo ciasto jest bardzo tłuste. Rozwałkowujemy go starając się jak najmniej podsypywać, oczywiście ono się rwie, ale nawet jak się wylepi blaszkę kawałkami, to i tak wyjdzie. Z części ciasta toczy się wałeczek i wykleja rancik, można też uformować go z płata i obciąć nożem nierówności. Każde ciasto kruche trzeba też ponakłuwać widelcem, żeby go nie wybuliło. Tego ciasta wystarcza na taką kwadratową blaszkę (moja ma 30x22), okrągłych mazurków nie piekę, jakoś tak mam przekonanie do prostokąta lub kwadratu, chociaż są śliczne formy w kształcie jajka czy kwiatka (może się skuszę???). Blacha jest zwykła, blaszana, nie używam silikonowych, po co, skoro stare są całkiem dobre? Piecze się go w 180-190 stopniach, bez termoobiegu (on się przydaje tylko do suszenia grzybów i sera, kolejny nieprzydatny gadżet), można śmiało zaglądać, bo kruche nie opada. Jak się zezłoci – wyjąć i wystudzić w blasze, dopiero potem delikatnie wyjąć, za pomocą przyłożonej deseczki lub sztywnej tektury z pudełka i hop! odwrócić, a potem manewr powtórzyć (uwaga, żeby się nie złamał!)
Ciasto II:
Kostkę masła ucieramy na tzw. „pianę” (to jest to stadium, kiedy ono jest miękkie i przypomina krem),
dodajemy 10 dkg cukru pudru, jeszcze chwilę mikserujemy (tymi wiertakami, jakie kto tam ma),
10 dkg posiekanych migdałów (i tu dygresja: ja je starłam w takim młynku do bakalii i nie było ich potem jakoś szczególnie czuć, chyba za drobno. Siekanie to katorga – w to można wrobić tylko „wczorajszego” męża w ramach ekspiacji. Można też zmielić w maszynce do mięsa, ale wtedy trzeba się liczyć ze stratą 2-3 deka, bo po prostu się obierze na maszynce i nie sposób tego wyciągnąć nawet piórkiem flaminga) – odtąd już mieszamy łyżką,
dalej dodajemy ciut skórki z cytryny (cytrynę wyszorować i sparzyć, trzeć na tym malusieńkim tareczku z boku, tym co do gałki muszkatołowej)
następnie 25 dkg mąki (normalna, jak jest luksusowa też może być, dobra jest też mąka „Babuni”),
3 żółtka ugotowane i przetarte,
1 surowe żółtko,
szczyptę soli.
Zarobić ciasto (klei się, ale to nic) i do lodówki.
Uwaga, jeśli w lodówce jest coś, co ma silny swój zapach (np. kiełbasa), to ciasto trzeba zawinąć w folię.
Pieczemy analogicznie jak w cieście I.
Ciasto III (najdroższe, ale za to najprostsze!)
1,5 szklanki drobno posiekanych orzechów (problem analogiczny z migdałami, chociaż orzechy kroi się łatwiej), oczywiście tych orzechów ma być półtorej szklanki po posiekaniu!
2 łyżki cukru
3 łyżki stopionego masła (broń Boże nie czegoś w stylu „masełko smarowne”, bo będzie jechać olejem).

Składniki wymieszać (łapką najlepiej, potem ją oblizać, ewentualnie dać mężowi do oblizania, jeśli ładnie pokroił orzeszki hehehe…) i wykleić tym blaszkę. Na dużą blachę trzeba wziąć półtorej porcji. Aha, jeśli jest to tortownica, to trzeba ją uszczelnić, bo tłuszcz z tego wycieka, pali się i śmierdzi w piekarniku. Jak to zrobić, znalazłam na blogu www.mojewypieki.blox.pl - na marginesie mówiąc, to cudowny blog, to rozkosz dla oczu, polecam!: folię aluminiową (lepsza jest taka gufrowana, elastyczna) nakładamy na spód od wewnątrz, zaciskamy obręcz i następnie owijamy końce folii na obręcz od zewnątrz (dokładnie ze zdjęciami pani Dorotka pokazała to w przepisie: sernik cappucino). Piec 10 minut w temperaturze ok. 160-170 stopni.
Jak placek wystygnie, można go smarować. Jeśli zależy nam na bardzo gładkiej powierzchni do dekoracji, to najpierw smarujemy jakąś marmoladą gładką, ja mam łatwiej, bo mam nieocenioną Teściową, mistrzynię przetworów, i jej smarowanka owocowe są jedyne. Jeśli nie musi być „tafli” na wierzchu, to każda konfitura czy dżem mogą być – smak według uznania, ważne jest tylko, żeby nie były za rzadkie, bo się będzie ciągnęło za masą krówkową. Bo na koniec na to idzie smarowanko w postaci masy krówkowej: puszkę mleka słodzonego skondensowanego gotuje się ok. 2,5 godziny pod wodą, na małym ogniu. Kupna masa krówkowa jest gorsza w smaku, ale też może być. Nie otwierać puszki przed wystygnięciem (groźba erupcji masy), najlepiej smarować ciepławą.
No i potem już pole do popisu dla dzieci: napisy kolorowymi pisakami czy lukrem, kwiatki lub listki (nawet prawdziwe, uważać, żeby mąż nie zjadł), dekory spożywcze (ja nie używam, są za drogie), bakalie, wiśnie z syropu no co tam kto sobie wymarzy. I koniecznie zrobić zdjęcie.