piątek, 28 listopada 2025

Harataniec

 

Kiedy człowiek siedzi pięć wieczorów w ciemnościach (a właściwie od 16-tej to już leży), to choć co mu się przypomina z dzieciństwa. Kiedy zasiadałam w myślach przy stole Cioci Deli (mieszkała w Rzeszowie i jej dom słynął z "pańskiej" kuchni) wypłynął mi obraz sernika piętrowego, którego każda warstwa niosła smakową niespodziankę. Przeszukanie Internetu - gdy wreszcie stała się jasność - ujawniło, że jest ci on, a jakże, i na dodatek ma elektryzującą (Jessu, mnie się już teraz wszystko z prądem kojarzy...) nazwę: HARATANIEC. 
Musiałam upiec. 
Nie wiem, co autor nazwy miał na myśli, ale mnie już zawsze będzie się kojarzyła ze zharatanymi nerwami. Gdy bowiem wgniatałam kakao w ciemną warstwę, znowu wyłączyli prąd. Stałam w egipskich ciemnościach nad stolnicą i michą pełną ukręconej masy serowej, wpatrzona w czarną czeluść piekarnika. Elektrycznego, ma się rozumieć😁.
Na szczęście oblewający sukces opanowania blackoutu elektrycy już po 15 minutach skapnęli się, że trzeba jednak zdjąć kożuch brygadzisty z wajchy, włączającej sieć w mojej wsi. Mogłam więc dokończyć ciasto i poprosić Boga o anulowanie przynajmniej części życzeń, skierowanych do "drucików"😉.
Wbrew temu, co pisze pani Ania, nie jest to szybki sernik. Jest dużo czynności do wykonania i w sumie nie wiem, jak "mokro z nerw" (to hasełko Babci Broni) zdołałam go upiec z takim sukcesem i ku radości wymęczonej rodziny. Widocznie niebiosa wynagrodziły mi moje dobre serce, hie, hie...
Piętra w placku to: jasne kruche ciasto (ze smalcem, ma się rozumieć), konfitura wiśniowa, ciemne kruche ciasto, waniliowy ser, pianka wiśniowa (kapkę blada u mnie, bo kisiel był z tych bio) oraz jasne, chrupiące ciasto.
Przepis pani Ani jest tutaj, gdyby ktoś chciał się jednak porwać na ten wyczyn nap. na święta. Warto jednak mieć jakiegoś pomocnika, no i pewność, że w trakcie nie będziemy musieli krzyczeć rozpaczliwie: "Mehr Licht!!!"

czwartek, 20 listopada 2025

Tydzień z ciastem drożdżowym, czyli kolejne pomysły na smakowite wypieki

Cały tydzień u mnie i u Martika trwał festiwal ciasta drożdżowego. Marta upiekła chałkę twarogową znalezioną na blogu Agusi (klik!), troszkę modyfikując przepis, bo używa suchych drożdży (do sklepu w Idrii ma pół godziny jazdy z alpejskiego pieca na łeb). Piecze także z produktów mlecznych bez laktozy, w Słowenii jest bardzo duży wybór, ale NIE MA TWAROGU. Zawsze kiedy jedziemy do niej, wieziemy hurtowe ilości sera białego, bowiem nasze serniki (i nie tylko) biją tam rekordy popularności, a i Martik bez kwaśnego "syrka" żyć nie może.
Oddaję głos córce:
"Chałka wyszła dokładnie tak, jak pisze Agusia - wilgotna, puszysta i pyszna :) Ja również myślę, że jeszcze lepsza byłaby z kruszonką (kwaśny twaróg sprawia, że nie jest bardzo słodka, z dżemem lub czekoladą to nie przeszkadza, ale dla mnie za mało słodka, żeby jeść z samym masłem). Ciasto mnie zaskoczyło, nigdy nie robiłam takiego (z drożdżowych najczęściej robię pizzę i paluchy). Obawiałam się, że jest zbyt płynne i klejące, ale mimo lepienia się odchodziło od miski i urosło bardzooo! W surowym cieście widoczne były jeszcze grudki sera, ale po upieczeniu nie są wyczuwalne, chociaż czuje się delikatny smak twarogu". 

Zaś paluchy z ajvarem i serem są tak smaczne, że zięć gotów jest co drugi dzień gnać po ser do miasteczka przez gaik, steczkę, mostek i rzeczkę 😆.
My z Zuzianką piekłyśmy tylko na słodko, bo okazało się, że Zuzia nie jadła jeszcze paszczaków maminkowych (klik!), a ja chciałam wypróbować rogaliki Helenki (klik!). 
Obydwa wypieki są znakomite, a paszczaki stały się wręcz kultowe, ze względu na nazwę i fakt, że wychodzą (przeważnie) sympatycznie uśmiechnięte😄.
Tym razem troszkię mi się rozdziawiły, ale za to zostały stuningowane orzechową posypką, bom se zakupiła ostatnio w idrijskim bieda-boxie dużą pakę mielonych orzechów za całe 1,05 euro. Jako że termin "Najlepiej spożyć do:" już minął, więc sypię te oriehi do wszystkiego (np. na rogaliki Helenki też). Zapas kwasu alfa-linolenowego w organizmach mamy już na dwa lata do przodu.

Oryginalny przepis na paszczaki jest u Maminka tutaj.

 


 

niedziela, 16 listopada 2025

Dwa pomysły na ciasta, które zaskoczą gości 😋

Od paru dni gości u mnie Zuzianka, więc gotujemy i pieczemy razem, jak za dawnych lat😊 Jeśli ma się taką pomoc, to można się pobawić w różne bajeranckie "fiku-miki". Wypichciłyśmy wiele smakowitych dań i może komuś spodoba się pomysł na naprawdę pyszną, a bardzo szybką roladę z gotowego ciasta francuskiego z jabłkami, cynamonem i orzechową posypką. Albo na deser "Kolorowe bąbelki" z tapioką.
Inspiracją do rolady był przepis z jutuba, któren się mi wyświetlił nęcąco z boku przy słuchaniu muzyki. Link jest tutaj klik!
Oko Marzyni wyłapało, że rolada wygląda jakoś niezwykle i rzeczywiście - bajerek polega na nacięciu zwiniętego ciasta (zwykłymi nożyczkami!) pod skosem tak, by ukazało się nadzienie. Moje sznyteczki nie są wywinięte, jak w oryginale, bo ciasto było jakieś lelawe, ale i tak efekt jest świetny. 
Natomiast piankę z tapioką zobaczyłam u Helenki o tutaj (klik!). Jej deser jest niezwykle elegancki, ale my z Zulajdą narobiłyśmy tyle bąbelków w dziwnych kolorach, że w rezultacie wyszło coś na kształt składanego warstwowo skrzeku Obcych z planety Magna Płaza. 
Jednak młodsza część Hurmy i Czeredy (na czele z Matyldzią) była zachwycona, a konsumpcja tej pianki jest ciekawym doznaniem. Tapiokowe kuleczki mają zaskakującą konsystencję i fajnie się prezentują w śmietankowym kremie (w oryginale jest to jogurtowiec, ale wytłumaczyłyśmy sobie, że w listopadzie powinno się dostarczać organizmowi więcej kalorii 😂).
 

niedziela, 9 listopada 2025

Proziaki Babci Broni

 

Podkarpacie proziakami stoi. Cytując oficjalną listę Produktów regionalnych i tradycyjnych MRiRW: "Proziaki to potrawa spożywana przez mieszkańców podkarpacia od ponad 150 lat. Prosty przepis na proziaki jest przekazywany ustnie z pokolenia na pokolenie". I właśnie taki ustny przepis, wypróbowany setki razy przez BB, moją Mamę oraz przeze mnie osobiście, chciałam przekazać Martikowi (bo to dla niej jest ten wpis), ale i każdemu, kto chciałby sobie ten przysmak, tchnący tradycją, zrobić. 
Kiedy jesteśmy na jakimkolwiek poczęstunku, domowym czy oficjalnym, a rzecz dzieje się na Podkarpaciu, mamy niemal stuprocentową pewność, że pojawią się proziaki. Niestety, nie zawsze biesiadnicy są usatysfakcjonowani. Placki często są albo za twarde, albo przedobrzone prozą (sodium bicarbonate) albo usmażone, a nie pieczone na blasze. Można zrobić proziaki na tłuszczu (Teściowa robi pyszne), można piec na suchej patelni (są także bardzo smakowite), ale najlepsiejsze są wtedy, kiedy przyprawą bezcenną jest aromat drzewa, palonego pod starodawną, kuchenną blachą.
Na swojej farmie Martik ma kuchenkę opalaną drewnem (zwaną - nie wiedzieć czemu u Słowian - szperchertem), a już Marija (Teściowa) to ma całe drzewiane kombo😍. Składniki ma w domu każdy; wiem, że ekologiczna mąka, kwaśne mleko od Wolanki i jaja od chłopa to rzadkość, ale zapewniam, że na kupnych składnikach też wyjdą pyszne!
Tajemnicą pyszności tego wypieku u Babci Broni były trzy myki:
  • dokładne przereagowanie prozy w cieście dzięki dodaniu łyżeczki octu,
  • bardzo miękka struktura ciasta,
  • czas! czyli pozwolenie na "dojrzenie" ciasta w chłodnym miejscu.
SKŁADNIKI (podaję w wersji dla niemieszkających na podkarpackiej wsi):
- duży kubek kefiru 380 gram (w oryginale BB: kwaśnego mlika), 
- 2 duże jajka (lub 3 małe),
- łyżeczka cukru,
- płaska łyżeczka soli,
- 2 płaskie łyżeczki prozy,
- płaska (hie, hie...) łyżeczka zwykłego octu,
- mąki - i tu niestety działamy na czuja - czyli ile zabierze; tak, by powstało ciasto jak najmiększe z drożdżowych😕.
Wszystkie składniki mieszamy w kolejności: mokre, a potem mąka, aż do stadium nieskapywania z łyżki. Wiem, że to ciężko wytłumaczyć, czasami i ja mam zbyt rzadkie ciasto, więc wtedy potem wrabiam więcej mąki na stolnicy. Najlepiej zarobić sobie ciasto w misce rano, przykryć szczelnie talerzykiem lub folią (wysycha i robi się twarda skorupka) i ostawić do piwnicy (w sensie: lodówki) do wieczora.
Wieczorem bołdę ciasta należy wywalić na dobrze posypaną stolnicę. Lekko przerobić i rozwałkować na grubość pi razy oko centymetra. Rozhajcować pod kuchnią, kroić w kształty, jakie nam pasują (u mnie są bardzo nieforemne, bo miękkie ciasto nie daje się formować) i piec, odsuwając na brzeg, gdy za bardzo chyta. Na żeliwnej lub stalowej patelni tego problemu nie będzie - po prostu regulujemy moc gazu czy prądu. Trzeba spróbować pierwszego, żeby wiedzieć, czy już dopieczony w środku.
A potem to już tylko świeże masło, ser umiszany ze śmientanom, domowy dżem albo nic po prostu, i czysta radość ze współbiesiadnikami :-) 
Te proziaki są dobre i na drugi, i na trzeci dzień. Chrupiące z wierzchu, miękkie w środku, zastępują każde pieczywo. Gdyby ktoś miał ochotę na takie świeże z blachy (Maminek?!) to wbijajcie na bazę na Pstrągu!





piątek, 31 października 2025

Ryż melancholijnego jankesa

 

Nieustająco bawi mnie pichcenie potraw, które mają niezwykłe nazwy. Jako żywo nie mam bladego pojęcia, dlaczego jankesa (w dodatku trawionego melancholią), bo ryż z USA wcale mi się nie kojarzy. Ale jestem pewna, że nie jest to wymysł jakichś botów, kompilujących przepisy i nadających im odczapione nazwy, ponieważ receptura pochodzi z książki sprzed 35 lat, znalezionej u cioci. 
Na proszony obiad to on nie bardzo się nadawał (nawet pomyślałam, że ów jankes był zgnębiony faktem, że ryżyk cosik skromny...), ale kiedy podrasowałam danie smakowo i wizualnie "w warstwie wierzchniej" - to wyszło całkiem fajnie👌
Część zasadnicza składa się z ryżu, wymieszanego z podduszoną cebulą, selerem, papryką i indyczą mielonką. Doprawia się ulubionymi przyprawami. Wierzch pozwoliłam sobie uatrakcyjnić posypką z tartego sera oraz wzorkiem z pieczonej papryki i oliwek. 
Niestety, nastąpił lekki przerost formy nad treścią, dlatego konsumujący po kilku kęsach żądali więcej wierzchu, a mniej spodu. Wyjątkiem była Matyldzia, która - o dziwo! - nie skusiła się na mozaikę zwierzchnią, jeno (wraz z babćką) zjadła wzgardzone spody😂.
W sumie nikt przygnębiony nie był, zresztą czyż można się smucić, jeśli przez okno widać takie cuda? (warto powiększyć zdjęcie😍)




poniedziałek, 20 października 2025

Rolada w serowym cieście i domowa czekolada

 

Matko, jakie to jest pyszne! To ciasto serowe to genialny pomysł, ale niestety nie mogę zełgać, żem sama na niego wpadła. Zobaczyłam to cudo na blogu pani Ewy "Smaki na talerzu" (klik!) i zaciekawiło mnie, że serowa otulina jest wcześniej pieczona. A że byłam wyłączona przez parę dni z życia zewnętrznego (jak każdej jesieni atak zapalenia zatok, tak, tak, nie słuchało się mamusi 45 lat temu, czapusia szła do teczki...), więc miałam czas na kulinarne bajerki.
Mąż-zaopatrzeniowiec, sam zakatarzony, na początku nie chciał jechać do miasteczka, ale gdym mu pokazała zdjęcie rolady pani Ewy, i obiecała, że nie będzie czekał do Bożego Narodzenia, to w dyrdy poleciał😆
Poniższy przepis jest skrótem z bardzo dokładnego opisu autorki, który sobie wydrukowałam szesnastką i przymagnesowałam tradycyjnie na lodówce na wysokości oczu (wkładanie i zdejmowanie okularów rękami wymaśklanymi majonezem nie należy do przyjemności, hie, hie). Dlatego jeśli byłyby trudności ze zrozumieniem, odsyłam do przepisu-matki😍

Rolada serowa:

·         6 jajek, 300 g sera żółtego (ja dałam Złotego Mazura), 6 lekko kopiastych łyżek majonezu.

Jajka ubijamy przez kilka minut na puszystą masę. Pod koniec, cały czas ubijając, dodajemy majonez, potem starty na dużych oczkach tarki ser.

Blaszkę z wyposażenia piekarnika wykładamy papierem do pieczenia, lekko natłuszczamy go olejem (dzięki temu łatwiej będzie oddzielić ciasto od papieru). Wylewamy masę serową, wyrównujemy. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 190 stopni przez około 15 minut (do zarumienienia).

Wyjmujemy z piekarnika i ostrożnie zwijamy w roladę, usuwając jednocześnie papier do pieczenia. Po chwili ponownie rozwijamy ciasto serowe na płasko. 

Przygotowane nadzienie wykładamy na ciasto serowe. Dość ściśle zwijamy w roladę, owijamy w papier, na którym wcześniej piekło się ciasto serowe. Ponownie wstawiamy do piekarnika (łączeniem do dołu) i pieczemy przez około 40-45 minut. Jeżeli ciasto nie będzie chciało się od papieru oddzielić, przełóż go na chwilkę (papierem do dołu) na zwilżoną ściereczkę. Następnie podważając ciasto szpatułką delikatnie oddziel je od papieru.

Nadzienie: 
Roladę można wypełnić, czym się chce. W "Smakach na talerzu" jest tych propozycji kilka (wcale się nie dziwię, że to przebój kuchni p. Ewy). W mojej jest doprawiona mielonka indycza, żurawina, orzechy włoskie i mrożony groszek (bez rozmrażania). Fajnie, kolorowo wyszło.


Deser - czekolada z orzeszkami bukowymi
Jeśli ktoś ma na dużo zapału (oraz dostęp do buczyny) to może nazbierać ze 2 garście bukowych orzeszków i pokusić się o zrobienie z nimi domowej czekolady. Właśnie teraz buki sieją orzeszkami (a nie dzieje się to każdego roku), więc warto spróbować. Bukiew ma oryginalny smak, a po uprażeniu jest jeszcze smaczniejsza. Poddanie obróbce cieplnej jest konieczne, bowiem fagina w świeżych nasionach wywołuje stan podobny do upojenia alkoholowego. Trzeba jednak zjeść ich dużo, a jak pisze moja ulubiona pani doktor Małgosia: "obieranie nasion z łupinek trwa tyle czasu, że zanim osiągnę dawkę toksyczną, to widocznie już zdążę zmetabolizować to, co zjadłam na początku". 
Dlatego pierwszą rzeczą przy robieniu tej czekolady jest posiadanie NSR-a. Kiedyś w roli Niewolniczej Siły Roboczej występowała oczywiście  Hurma i Czereda, dzisiaj jest to jeno Małżon, któren potem w nagrodę ma pierwszeństwo w konsumpcji.
Moja czekolada jest dodatkowo posypana grubą solą i suszonymi, kruszonymi płatkami róży cukrowej, żeby się już popisać na maksa oraz zniechęcić małżona do pożarcia CAŁEJ tabliczki😂😂😂.


środa, 15 października 2025

Leniwy chleb Agusiowy

 

Aga z bloga "Agusiowe smakołyki" (klik!) nazwała ten chleb "leniwym" ze względu na łatwość wykonania. Mój był podwójnie leniwy z powodu zakwasu, który niezwykle opieszale pracował. Nastawia się bowiem zakwas z mąką i wodą na noc, słusznie oczekując, że rano będzie on przypominał należycie zbąbelkowany zaczyn Agusi (klik!).  
Mój zaczyn po 12 godzinach przypominał szarawy mączny klajster, który pichciliśmy na lekcjach z introligatorstwa w 1979 r. na ZPT (tak, tak, takich rzeczy uczyli wtedy w szkole). Pomna na moje boje z chlebem-ukrainem (klik!) postanowiłam dać zaczynowi letkiego kopa w postaci wbełtania w maź łyżki syropu o wdzięcznej nazwie "Strup" (Stroop, nie, nie Jürgen! syrop holenderski od Jasia!). 
Najwidoczniej głodny zakwas zaczął pracować, a potem to już była betka z mieszaniem i pieczeniem. U Agi jest to jasno opisane. 
Fajne chlebki nocnego typu piecze wielu z blogowych znajomych, ale ten należy do najprostszych. Szczerze polecam Martiku (jeśli padł ci zakwas, to wystarczy kilka dni i będzie gotowy, Marija ma na pewno żytnią mąkę).
Wczoraj znów upiekłam kolejny bochenek, bo jest naprawdę bardzo smaczny, idealnie się kroi i jest długo świeży.
W oryginale wierzch jest posypany słonecznikiem. Z braku rzeczonego posypałam resztką maku, któren leżakował od Wielkanocy. Kiedy ubrałam okulary, okazało się, że to był mak MIELONY. Na szczęście nie spalił się, a przynajmniej nie odpadał, jak inne posypki😏
P.S. Te czarne punkty, widoczne w miąższu chleba, to nie są utopione w zakwasie muszki owocówki (choć parły na miskę jak ateńska falanga), jeno czarnuszka. 
P.S.2 Zamieszczam jeszcze zdjęcie niedzielnego obiadu Jaśka. Steki są z ligawy, którą Dżony marynował 2 dni w occie balsamicznym, usmażył w pożądany punkt i podał z frytkami i sałatką. Mam nadzieję, że jam to, nie chwaląc się, sprawiła, że on tak lubi gotować🙆



środa, 8 października 2025

Powrót na ojczyzny łono

 
Trzeba przyznać, że tym razem byłam na farmie Martika wyjątkowo długo. Oczywiście, starałam się jak najwięcej pomagać (nie, powyższych krów im nie doiłam😄), ale były także wspaniałe wycieczki, smakowitości w restauracjach i znamenitosti w muzeach. Zresztą samo przebywanie w okolicznościach tak cudnej przyrody ma terapeutyczne znaczenie. 
Gotowałyśmy i piekły każdego dnia ("po polsku" i często z polskich produktów, dowiezionych napakowanym do granic możliwości samochodem), coby nie tylko zapełnić spiżarnię i zamrażarkę, ale i nacieszyć dzieci ulubionymi potrawami. Trzeba przyznać, że mój zięć jest bardzo wdzięcznym opasem i entuzjastą kuchni znad Wisły (i Wisłoka też) 🙆. Bardzo do gustu przypadły mu ozorki cielęce z warzywnym pure, czego nie jadł w życiu, a co jest nie do uwierzenia w przypadku hodowcy bydła.
 
Równie szczęśliwy był Loki, któremu nie szczędzono okrawków z tzw. polskiej świni (czyli szynek, kiełbas i boczków, jakich w Słowenii nie dostaniesz...)

 
A na koniec ekspozycja edukacyjna dla dzieci, w muzeum w Celje. 
 
Tytuł: "EWOLUCJA CZŁOWIEKA".
Byłam 32 lata nauczycielką historii. Byłam w dziesiątkach muzeów historycznych i archeologicznych. Byłam na wsi, byłam w mieście, byłam nawet w Budapeszcie.
I nigdy nie widziałam, żeby na rycinach ilustracyjnych i edukacyjnych, z form przedludzkich nie ewoluował FACET!!!
A dzieci w Słowenii widziały...
 

 

środa, 10 września 2025

Sałatka makaronowa "Muszelki i przegląd lodówki"😃

 

Kiedy człowiek sobie buszuje po zakoleżankowanych blogach, to właściwie zawsze ma ochotę zjeść każdą z potraw, które tam widzi. Odwiedzanie tych blogów nocą jest wręcz niebezpieczne, albowiem często kończy się to wyżeraniem czegokolwiek, aby uspokoić tęskne ssanie w żołądku. Nie zawsze jednak mogę wypróbować smakołyki, którymi raczyli się owi szczęśliwcy, bo nie mam na podorędziu składników, a wyprawa do miasta nie jest taka prosta dla człowieka zabitego dechami. Można co prawda kurcgalopkiem polecieć do gieesu (jakieś 3 kilosy), albo wysłać tam małżona (któren - w przeciwieństwie do mnie, potrafił zrobić prawo jazdy), omamionego wizją rozkosznej konsumpcji. Wiem jednak, że to nic nie da, a sklepowa, pytana o jakiś delikates, tylko wypuczy na mnie oczy😕
Ale są przepisy dające radosną pewność: mam to! Na przykład - mam makaron muszelki, bom robiła zupkę wnuczce. I mam w lodówce jakiś ser, wędlinę, a w szklarni pomidory i papryki, a u Ciotki widziałam jeszcze parę ogórków (ostatnie spaślaki, ale wciąż dobre). 
Więc zrobiłam sałatkę, do wykonu której zainspirowała mnie Monia ze "Smakołyków na diecie" (klik!). Tam można dodać dowolne lubiane składniki, ale starałam się, aby było dużo surowych warzyw. Już na etapie próbowania okazało się, że jest pyszna, i że świeże pomidory, ogórek i papryka wspaniale pasują do łagodnego makaronu. Nie dodawałam więc curry, tylko ciut czosnku suszonego, coby nie zagłuszyć wybornego smaku jarzyn z MOJEJ (no, prawie...) grządki😋 

niedziela, 7 września 2025

Ciasteczka Ziarna kawy i syrop z róży

 

Trzeba przyznać, że złudzenie, iż to rozsypana kawa, jest niezwykle przekonujące. Jeśli ktoś ma ochotę - tak jak Martik, bo to ona upiekła te figlaski - pobawić się w kuchni, to podaję link do przepisu tutaj
Pani Ania pisze: "Z tej porcji ciasta wyszło mi równo 58 mini ciastek kawowych". Moja córcia poszła w wyczyn, albowiem jej kawusie nie są sugerowanej wielkości orzecha laskowego, ale niemal prawdziwego ziarna kawy. No spójrzcie sami:

Ciekawe, ile czasu je toczyła... Nie wyobrażam sobie, aby małżonek pomagał, albowiem dłonie zięcia są tak na oko trzykrotnie większe od damskich (no, może nie od moich). Niewykluczone, że zgarnął nimi te miniaturki na dwa razy do paszczy, bo były bardzo pyszne😋

Ja mam teraz mniej czasu na nowinki kulinarne, albowiem zaczął się sezon na wyrób jesiennych specyfików dla zdrowotności. Bardzo cieszy mnie syrop z róży, który przyda się zestresowanym (a tych wśród H&C nie brakuje). Od kiedy przeczytałam o badaniach Małgosi z bloga "Trochę inna cukiernia" (czyli pani doktor biochemii oraz jej koleżanek-naukowczyń), dotyczących redukcji kortyzolu przez owoce róży, to wiedziałam, że muszę zrobić jakąś miksturę, wykorzystującą te cudowne właściwości. Panie używały liofilizowanych owoców ze względu na łatwość podania, ale Małgosia zapewniła mnie, że "Chodzi o owoce, a nie ich formę".
Użyłam owoców róży pomarszczonej (Rosa rugosa), której krzewy w tym roku są u mnie obsypane owocami. Zbierałam także płatki z tego krzewu, który ma różowo-fioletowe kwiaty, i konserwowałam je w cukrze (rugosa kwitnie przez wiele miesięcy, ale pączki rozwijają się sukcesywnie, nie ma więc zbyt wiele płatków na raz). Na szczęście drugi, ogromny krzew (zwany przez nas "różą chusteczkową", bo niestety kwitnie na biało i wygląda jak pokryty zmiętymi chusteczkami higienicznymi) też ma mnóstwo owoców, więc surowca w postaci tzw. hypancjum nie brakuje. A płatki róży ślicznie ten syropek perfumują i kolorują.
Na razie testuję specyfik na wnuczce Matyldzi, której niezwykle smakuje. Nie wiem, jak u niej z redukcją kortyzolu, na razie stwierdzono wręcz niezwykłe ożywienie. Dziadek, który miał pilnować, żeby podczas leżakowania po obiedzie nie dała nogi z tapczanu, zeznał, że przez poł godziny skakała po łóżku, aż sprężyny jęczały. Dobrze, żem tego nie widziała, bo pewnie musiałabym wypić cały zapas syropu😂. 

Wyniki badań M. Kalemby-Drożdż, A. Grzywacz i A. Cierniak: https://www.researchgate.net/publication/373820295_LIOFILIZOWANE_OWOCE_ROZY_OBNIZAJA_POZIOM_KORTYZOLU_U_STUDENTOW_PO_STRESIE_EGZAMINACYJNYM 
  

 

czwartek, 21 sierpnia 2025

Buraczkowa sałatka po turecku


 Wreszcie doczekałam chwili, kiedy moje sponiewierane deszczami buraczki osiągnęły dopuszczalną do konsumpcji wielkość jaj perkoza dwuczubego😂
 Mogłam więc wypróbować przepis, znaleziony u Hajduczka (klik!) na turecką przystawkę z jogurtem. Przepis jest banalnie prosty, jedyna trudność to upieczenie buraczków (bo z pieczonych lepsza, ale i z gotowanych pyszna). Jeśli w piekarniku pieczemy coś, co nie jest np. waniliowym sufletem, to można położyć obok buraki i upieką się "przy okazji".
Hajduczek podaje takie proporcje:
2 średnie buraczki ugotowane lub upieczone, 
ząbek czosnku,
szklanka gęstego jogurtu, 
pieprz, sól, opcjonalnie – kilka kropel soku z cytryny, jeśli jogurt jest mało kwaśny,
oraz podanie na stół ze szklaneczką raki (tureckiej anyżówki).

Ponieważ sałatkę spożywali sami dorośli, więc dodałam dużo czosnku i jeszcze kumin na jogurt. Niestety, nawet nie pytałam w naszym wiejskim geesie o anyżówkę, coby mnie sklepowa śmiechem nie zabiła. 
A przystawka jest WYBORNA!
Poniżej, ku pochwale Zuzianki, zamieszczam zdjęcie jej obiadu dla Rodzinki (Jessu, że też ja się nie załapałam, ale niestety mieszkamy kawałek od siebie😩). To jest pierś z kaczki z pieczonymi brokułami i sosem wiśniowym. No ba!


niedziela, 3 sierpnia 2025

Ogórki "krokodylki"

 

Te ogórki - bez dwóch zdań! - są przebojem mojej spiżarni 2025. 
Bardzo kwaśne, bardzo słodkie i bardzo ostre - a w rezultacie: prze-pysz-ne! 
Wyjątkowo, tego deszczowego lata, mam największy urodzaj ogórków od początku mojego życia na wsi. Złożyło się na to kilka czynników uprawy, ale do meritum: nie wiedząc już, co zrobić z klęską urodzaju, kiedy ochwacona małosolnymi, mizeriami i zupami-kremami ogórkowymi H&C zaczynała sarkać, sięgnęłam po przepis Hajduczka, któren ten proceder krokodylkowy uprawia od lat. Link jest o tutaj (klik!). 
Gdyby ktoś nie miał mocnego octu jabłkowego, bo mnie też się wyczerpał zapas po dziesiątym słoiku, to można zrobić zalewę metodą pani Ani (klik!). Też są dobre, a miastowi degustatorzy z grillowej imprezy orzekli, że nawet lepsze, bo nie mają jakowegoś "ziołowego posmaku" (hie, hie, pewnie przyzwyczajeni do kupnych, na neutralnie kwaśnym occie spirytusowym. I tyz piknie!).
Ogórki te mają niezwykły smak. Dla osób nienawykłych do wyrazistych smaczków mogą się wydawać "przerysowane", ale kiedy kubki smakowe uporają się z bombardowaniem podniebienia, chce się sięgnąć po jeszcze jeden, i jeszcze jeden...
 Mimo, że pakując je do słoika odnosi się wrażenie, są "sflaczałe" (działanie soli i zalewy) to wcale nie: są chrupiące i jędrne. 
No i bezcenne jest to, że dziucząc przy kuchni w wilgotnym gorącu, chociaż przy tym przetworze można pominąć uprzykrzoną pasteryzację🙆
Jeśli macie ogórki już nieco większych gabarytów, to można je kroić. 
Ja, mając takie zasoby, mogłam sobie pozwolić na przerobienie małych (jak na zdjęciu), ale robiłam też ze spaślaków, i też są pyszne!
P.S. 
Proszę zobaczyć, jak mała onegdaj Zuzianka (o, np. tu widać, jak z małym jeszcze Martikiem coś pichcą same, klik!), wykorzystuje owocną praktykę u cioci Marzyni. Ona serwuje swojej Rodzince np. takie śniadanka: grzanka oliwiona, zapieczona do chrupkości, pokryta plastrami dojrzałego bio awokado, z idealnym jajkiem poszowanym na wierzchu). 
Nauka nie poszła w las💕




niedziela, 27 lipca 2025

Letnia parzybroda

 

Ku uciesze domowników zaserwowałam niedawno parzybrodę. Właściwie śmieszkowanie było z powodu nazwy, ale i uciecha z powodu smaku, bo jest to pyszna zupa. Pochodzi z Wielkopolski, jednak na Pogórzu też była gotowana, i to nawet w mojej rodzinie.  Na pewno nie zna jej rodzina Małżonka, bo kompletnie nie kojarzył parzenia brody z niczym, może oprócz tekstu ze starej piosenki Jana Kaczmarka z "Elity" ("Tam na plantach, tuż obok cmentarza, mąż żonie wrzątkiem gębę wyparza. Chyba pójdę tam ze swoją żoną, ona także gębę ma niewyparzoną"). Małżonek sugerował nawet nieśmiało, że tekst jakby pasuje do naszego życia rodzinnego, ale na moją, i to śmiałą, sugestię, czy nie chciałby mieć czasem tej kapusty na głowie, zamiast na brodzie, zamilkł i zajął się konsumpcją. Całkiem ochoczą😂.
Nazwa pochodzi od pasków kapusty, które - w czasie łapczywego spożywania - mają parzyć biesiadników w brody. U Babci Broni (jak opowiadała Mama) gotowano tę kapustę pokrojoną w szóstki albo (małe główki) nawet w ćwiartki. To się dopiero musieli chlastać po brodach! 
Ja gotuję tak, jak moja Mama, z szerokimi paskami własnej, pysznej kapusty stożkowej, która szybko dojrzewa i jest bardzo miękka. 
SKŁADNIKI (porcja na 3-4 osoby):
- mała główka białej (lub włoskiej, jak w Wielkopolsce) kapusty,
- kilka ziemniaków,
- 2-3 marchewki, 
- 1-2 kalarepy,
- seler,
- duża cebula,
- kawałek boczku wędzonego,
- przyprawy: sól, maggi, pieprz, liście laurowe, ziele angielskie, kminek, czosnek, koperek.
WYKONANIE:
Boczek skroić w dużą kostkę i podsmażyć (najlepiej od razu w naczyniu do gotowania zupy). Jeśli jest chudy i niewiele omasty się wytapia, można dodać trochę jakiegoś tłuszczu, ja dodałam łyżkę masła. Dodać pokrojoną w kostkę cebulę, poddusić. Zalać wodą, dodać liść, ziele i kminek oraz pokrojone twarde warzywa. Gdy będą półmiękkie dodać ziemniaki i paski kapusty. Pod koniec gotowania sprawdzić, ile dosolić (ewentualnie domagować), bo boczek jest słony i trzeba "chytać" smak. Doprawić jeszcze czosnkiem i koperkiem na talerzu. 
A tym pałaszującym zbyt łapczywie śliniaczki zawiązać wysoko na brodzie 😆




wtorek, 8 lipca 2025

Chinkali GSP - czyli Gruzin zbratany ze Słoweńcem i Polką :-)

 
Każdy mój wyjazd do Martika (czyli do Słowenii) owocuje jakimś przepysznym daniem, którego nie mogłabym ugotować u siebie. Pomijam fakt, iż w lokalnym geesie najczęściej brak wołowiny (babcie, które jeszcze hodują krowy - żywicielki, traktują je jak członków rodziny, więc w lokalnej wielopolskiej masarni króluje świnia; dobrze, że ziemniaczana😋, a nie z odzwierzęconej tuczarni). 
Z najwyższej jakości wołowiną "obcuję" jedynie u Zięcia, któren nie daje się wybakierować rachunkowi ekonomicznemu i wciąż jeszcze chce hodować szczęśliwe, wolne krowy. Jak to Oni mówią: "Nasze krowy mają tylko jeden smutny dzień w życiu: ten ostatni...". 
I nie wiem, jak to jest możliwe w jednej, wspólnej (?!) Unii Europejskiej, do której i Polska wszak należy, że tam ostatni dzień zwierzęcia rzeźnego przebiega z pełnym poszanowaniem jego życia, bez stresu, bez pośpiechu, jak najbardziej humanitarnie, a potem zjada się każdą jego część** z szacunku, że oddało życie, by pożywić inne życie...
** MUSZĘ tutaj dodać, że od kiedy Martik tam gospodaruje, to pod wpływem Matki (wywodzącej się od kądzieli z chłopstwa pańszczyźnianego) wykorzystuje się nawet płucka, jęzory i policzki (oni nie wiedzieli, że policzków wołowych nie dodaje się do salami, bo to jest wyborny przysmak do podania "na pański stół"!). 
Chinkali robiła Martusia wg prawilnego przepisu gościa, któren jest w połowie Gruzinem i prowadzi wspaniałego bloga (a pewnie i na innych mediach społecznych upowszechnia "gruzinskość", o czym nie wiem, bo tam z zasady nie bywam xd). Wszystkie potrzebne wskazówki są tutaj: KLIK!
Od siebie mogę dodać, że jadłam już wcześniej chinkali w bardzo obleganej restauracji, i te domowe ze Smodinu były lepsze, zwłaszcza nadzienie (na pewno nie był to szczęśliwy byczek z farmy moich dzieci). 
Wszystkie zdjęcia z procesu produkcji są w wykonie mojej Córci (co można poznać po delikatnych, cieniutkich paluszkach, co ilustruje zdjęcie poniżej). 

Pierożki były takie "na raz do gęby", a ciasto cienkie i elastyczne (z Maminej mąki eko). Jakie mięso poszło do nadzienia nie udało mi się dowiedzieć - na pewno nie była to polędwica (idzie na steki) ani ligawa czy udziec (idzie na "peczenkę", czyli wyborne pieczyste na niedzielne obiady). Nawet jeśli była to "zwykła" biodrówka, to i tak przebiła jakością najlepsze mięsa ze sklepu w Rzeszowie.

Podobno ortodoksyjnie w pierożku ma być 28 fałdek, ale nie wiem, jak nawet takie delikatne i zręczne palce,  jak martikowe, mogłyby to skutecznie zwinąć. Jak malutkie były te chinkali obrazują poniższe zdjęcia:


No chyba każdy, kto widział moje uharowane ręce w akcji wie, że ten przysmak naprawdę wykonała Martusia i podała swojej Rodzinie, polane masełkiem (to chyba odstępstwo), posypane świeżo zmielonym pieprzem i kolendrą, w towarzystwie dobrego wina i miejscowych napitków💗 (oczywiście Polacy przepili "na trawienie" lokalnym specjałem o adekwatnej nazwie: "żganie", co zostało natychmiast przemianowane na wiadomo co, bo kiedy się tego lokalnego bimberku nadużyje, to jazda do Rygi pewna!). Nie nadużyliśmy, w Polsce bimber lepszy😂
Co tu dużo gadać - GSP niebo w gębie!