Wiem, że zdjęcie jest "niewyględne", ale my, wioskowi,przykładamy mniejszą wagę do strony wizualnej😉
Galaretka ta jest jednym z niewielu przetworów z aronii (nawiasem mówiąc: wyjątkowo dobroczynnej dla człowieka), które smakują każdemu z tzw. konsumentów, i która JEDYNA się ostała po ostrej selekcji moich aroniowych wytworów.
Soku nikt pić nie chciał (i potem Matka-Karmicielka musiała sama spijać te hektolitry soku z zawsze plonującej aronii). Nie pomogły apele do starszej części klienteli (tiaaa, że na oczy dobra... że ciśnienie zbija...), a młodsza część jeszcze się tym nie przejmuje i przedkłada walory smakowe nad potencjalne obniżenie ciśnienia😏
Kluczowa sprawa to pozbawienie aronii chociaż części goryczki. Więc:
- najpierw trzeba przemrozić (ja trzymam w zamrażarce kilka dni),
- potem trzeba pozyskać sok tak, aby nie ekstrahować skórek i pestek.
Przemrożona aronia jest już częściowo zmiękczona, taka pomarszczona i ma naruszoną twardą skórkę.
Uruchamiamy więc NSR (czyli Niewolniczą Siłę Roboczą - od kiedy H&C opuściła rodzinne gniazdo, jest to niestety sarkający Małżonek) i zmuszamy ją do zmiażdżenia tłuczkiem do ziemniaków lub (lepiej!) starodawną, drewnianą pałką do ucierania kremów, jagódek aronii.
Kiedy mamy w garze zmiażdżoną pulpę, dosypujemy cukru (tak pi razy oko 70-80 dag na kilo owoców) i zostawiamy na parę godzin lub na noc, aby aronia puściła sok.
Słodką massę podgrzewamy, aby jeszcze ten cukier wydobył resztę soku, a potem zlewamy już tylko płynny sok (wiem, wiem, reszta u mnie się marnuje, ale WYDUSZAM!).
Kiedy mamy już sok, niezbyt gorzki (a nawet prawie wcale) to działamy tak, jak z każdymi galaretkami w przetworach.
Jedynym novum jest dodanie do tego
przypraw korzennych na etapie podgrzewania (goździki, imbir w proszku, cynamon w laskach (może być i
mielony), kardamon w proszku, kolendra – zresztą jakie kto chce, i ile chce do smaku...
... oraz dobrego rumu
w ilości pożądanej, po zakończeniu etapu podgrzewania– ja dałam w stosunku 1:3 (i była ciut za mocna dla kierowców), ale nie ma co też dawać w częściach śladowych, bo smak rumu tu
robi robotę.
Żelatynę
(lub agar, w wersji wegańskiej) dodajemy w ilości podanej na opakowaniu (czyli ile łyżeczek na litr).
Każdy, kto się delektował tą galaretką w lodach, deserach czy (najczęściej) do herbaty - nie mógł uwierzyć, że to po prostu zwykła aronia😋